wtorek, 19 lutego 2019

Epilog

Siedzę na łace. Złote zboża delikatnie muskają skórę moich nóg wychodzących z pod żółtej sukienki.
Kawałek dalej Prim wraz z mamą zbierają Prymulki oraz mniszki,układając je w małe bukiety,obwiązane błękitną wstążką.
Tata,ciagle rozmawia z dziadkiem próbując znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. On mu odpowiada zaglądając z uśmiechem w moją stronę.
Finn poznał w końcu swojego Ojca. Są szczęśliwi . Razem często pływają w jeziorze nieopodal oraz pilnują Annie,która stawia pierwsze kroki jako nauczycielka,próbując zaleczyć stare rany.
Colton właśnie skończył dwadzieścia pięć lat. Skończył szkołę,ma żonę i syna w drodze. Kochany malec z blond włosami zmienił się w dorosłego mężczyznę,rycerza na białym koniu swojej rodziny.
Pilnowałam każdej jego kartki więc nic mu nie groziło.
Eithan wygrał,lecz nic nie wypełniło jego pustki wywołanej przez Igrzyska i teraz została mu tylko butelka wina,oraz morfalina.
Złota trawa za mną ugina się delikatnie.
Opadam do tyłu nie czując już strachu. Opieram głowę na klatce piersiowej Finna,a ten oplata mnie swoimi silnyni rękami jakby nimi bronił mnie przed całym światem.
Chłopak kładzie brodę na czubku mojej głowy,wcześniej delikanie jego całując.
Zamykam oczy,wsłuchując się w śpiew Kosogłosa nucącego moją ulubioną kołysankę.
Deep in the meadow, under the willow
A bed of grass, a soft green pillow
Lay down your head, and close your sleepy eyes
And when again they open, the sun will rise.
Here it's safe, here it's warm
Here the daisies guard you from every harm
Here your dreams are sweet and tomorrow brings them true
Here is the place where I love you.
Deep in the meadow, hidden far away
A cloak of leaves, a moonbeam ray
Forget your woes and let your troubles lay
And when again it's morning, they'll wash away.
Here it's safe and here it's warm
And here the daisies guard you from every harm
And here your dreams are sweet and tomorrow brings them true
Here is the place where I love you
Na plecach czuję wzrok ojca,który z iskierkami radości spogląda w naszym kierunku.
Odsuwam się spoglądając na bladą twarz Finna.
- Tu jest ciepło,tu jest bezpiecznie.
- I tu jest miejce gdzie kocham cię. - kończy nasz wierszyk,mając w sumie racje.
Zrastamy się wszyscy na nowo,nie czując strachu,nie czując cierpienia,nie odczuwając bólu.
Często też gramy w grę próbując ciągle i ciągle wracać do starych wspomnień,ciagle kołatających się po naszej głowie.
Próbujemy odróżnić prawdę od fikcji. Lecz tutaj nie ma ni płaczu ni zmartwień. Jesteśmy razem,bezpieczni,mamy siebię.
Na drzewie wisi jednak nasz symbol przypominający nam wszystko.
Bo wszystko co do nas nie należy,uwiązuje nas niczym Naszyjnik ze Sznura.
KONIEC

Rozdział 29

Wstaję, przełykając głośno śinę.
Medalik odbija delikatne promienie zachodzącego słońca.Tworząc różowawą linię świateł.
Zamykam go,jeszcze ostatni raz spoglądając na zdjęcia.
Złoty łańcuszek nakładam na lodowatą szyję,zagryzając delikatnie wargę gdy tylko metal dotyka skóry.
Skaczę,strącając kurtkę Finna,która niczym kurtyna opada na moją twarz zasłaniając całe pole widzenia.
Na arenie nie roi się od Trybutów. Z moich obliczeń jest nas...maksymalnie czterech,pięciu.
Chyba,że mój umysł zwykle uciekający od niepotrzebnego liczenia kogoś nie doliczył.
Jestem ciekawa jak przeprowadzą wywiad z moją rodziną. O ile w ogóle to zrobią.
Wizja zapłakanego Coltona,który na tym świecie nie ma już prawie nikogo przyprawia mnie o dreszcze.
Uciekam od tego wyobrażenia.
Jestem głodna i spragniona,lecz wyprawa bez niczego na róg Obfitości nie wróży mi dobrze.
Teraz czuję jakby nową energię. Mając przy sercu kawałek moich rodziców,zarówno brożkę jak i medalik.
Z tyłu głowy ciągle czuję wyrzuty sumienia,oraz ból po stracie Finna,który był moją jedyną bliską osobą... tutaj.
Unoszę głowę ku niebu słysząc głośny głos komentatora.
- Dziś o zachodzie słońca odbędzie się Uczta. Każdy trybut desperacko potrzebuje daru,który otrzyma. Niech los zawsze wam sprzyja. - Koniec komunikatu.
Uczta jest to jednym słowem jedna wielka krwawa rozdawajka prezentów.
Wtedy każdy z nas może liczyć na prezent ratujący życie. Może to być woda,kromka chleba,miecz,a nawet skarpetki.
Wszystko. Dla jednych ten podarunek może znaczyć wygraną. Ja nie wiem co powinno tam być. Jedynej rzeczy jaką teraz potrzebowałam jest Finn,ale tego niestety nie da się spakować w małej torbie.
Pójdę tam,by oszacować ilość trybutów i upewnić się w swoim przekonaniu co do ich liczby.
Skoro uczta jest o zachodzie słońca,już muszę ruszać.
Mimo iż nie jestem daleko od Rogu,muszę znaleć sobie kryjówkę nim zjawią się inni.
Gdy dochodzę do miejsca mniej więcej sto metrów od złotej budowli kryję się na jednym z samornych drzew. Wspinaczka wychodzi mi dużo gorzej niż ostatnio,ale na szczęście mam łuk,którym dałam radę się podciągnąć wyżej.
Z tej odległości mogłabym wszystkich wystrzelić,lecz znając mojego cela,tylko zdradziłabym moją obecność.
Mija cały dzień. Bawiąc się medalikiem nie zauważyłam żadnej zmiany. Jakbym ja,jako jedyna była w tym miejscu. Pakunek nie jest dla mnie ważny dlatego wolę zostać tutaj. Znaczy w swoim znaczeniu zawsze jest ważny,lecz nie mam zamiaru bić się o to na śmierć i życie.
Gdy zapada zmrok z ziemi wysuwa się srebrny stół z czteroma pakunkami oznaczonymi liczbą danego dystryktu. Zwracam uwagę na prezent Eithana,większych rozmiarów,zastanawiając się co tam może być.
Potem kolejno stoją dla mnie ,trybutów z 6 i 8.
Buszuję w pamięci,próbując skojarzyć chociaż ich twarze,lecz pamięć jest pusta.
Mijają minuty,lecz nikt nie się nie pojawia.
Rozwarzam w głowie listę za i przeciw,by teraz ruszyć. Gdy wychodzi mi,że w sumie co mi szkodzi zsuwam się po pniu,delikatnie i bezszelesnie na ziemię. Wychodzę do przodu, ostatni raz badając wzrokiem teren.
Nachodzą mnie wątpliwości.
Występuję jednak,najszybiej jak potrafię biegnąc w kierunku stołu.
Gdy jestem w połowie drogii słyszę za sobą krzyki,lecz nie towarzyszące ranie,bólu czy innych bzdet,lecz krzyki wołające "i tak zginiesz". Nie mam śmiałości odwrócić głowę i biegnę szybciej. Gdy jestem przy stole wyciągam tylko rękę by złapać pakunek. Gdy palce dotykają czarnego materiału,zaciskając się delikatnie odskakują równie szybko,gdy metal oszczepu rzuconego w moim kierunku trafia w nadgarstek.
Opadam na ziemię,przyciskając blącą dłoń do klatki piersiowej.
Dziewczyna z szóstki bierze pakunki i uwarzając,że umieram odbiega. Zamiera jednak w miejscu kilka metrów dalej,opadajac na kolana i odrzycając torbę na ziemię. Czarna rękojeść miecza wystaje jej z pleców,tak jak to było u Finna.
Rozbrzmiewa Armata.Podnoszę wzrok w kierunku atakujacego. Eithan idzie dumnie,nie kryjąc,że on tu jest panem sytuacji i to on wyznacza,kto orzeżyke,a kto zginie.
Mierzy pole wzrokiem i zatrzymuje wzrok na mojej sylwetce.
Podnoszę się szybko na nogi i zaczynam uciekać.
Trybut z pierwszego dystryktu jednak mnie nie goni.Zajęty walką z inną osobą daje mi uciec. Wiem,że jest zdolny do tego by skręcić kark każdemu w czasienie dłuższym niż sekunda.
Bawi się tylko w kotka i myszkę.
Staję w miejscu gdy niebo przszeszywa huk. Owszem Uczta jest pomocna,ale ,że aż tak?
To jest trochę śmieszne i albo Eithan jest tak wkurzony,albo przeciwnik wygrał tylko ze względu na wielki umysł.
Panikuję zdając sobie sprawę,że to koniec.
Zbiegam po górce,na której odszedł Finn,symbolicznie patrząc na jeszcze czerwoną ziemię.
Biegnę dalej zastanawiając się jakim cudem przeszłam taką odległość w tak krótkim czasie.
Arena to nie plastelina,żeby mogła się kurczyć po odkształtnieniu.  Gdy dobiegam do końca areny,gdzie przede mną tylko przepaść,zaczynam naprawdę panikować. "Mogłam siedzieć na tym cholernym drzewie" ganie się.
Przestrzeń może być porównana jedynie do szkolnego dziedzińca. Pustego, i dziwnie smutnego.
-No proszę,proszę. - słyszę.
- Kogo my tu mamy,czyż nie nasza Katherina? Równie łatwowierna jak słaba. - wymawia swój monolog zbliżanąc się do mnie wolnym,ale pewnym ruchem..prawą dłonią przeczesuje grafitowe włosy układając grzywkę.
- Jesteśmy sami. Kiedyś o tym marzyłaś? Chciałaś uciec od świata,który tak cię skrzywdził.Zagrał na twoich emocjach,odebrał ci bliskich.
Teraz ty do nich dołączysz,tak samo jak twoja matka. Potrafisz tylko niszczyć. - kończy spluwając za siebię i ściskjąc w dłoni srebrne ostrze.
-Zrób to,chyba że jesteś za słaby. Słabszy i gorszy od bliskiej rodziny zagubiony i nie zauważany przez rodziców ,a zwłaszcza ojca. Który gardzi tobą tak mocno,że posłał cię na Igrzyska. Jesteś sam. Co ty myślałeś? Ja nie chcę być tylko pionkiem w twoich igrzyskach.- Mam go dość. Eithan zagubił się niczym w labiryncie. Na treningach często mi opowiadał o swojej cudownej rodzinie,nie jestem głupia,by domyślić się,że jest to tylko i wyłacznie jego wyobrażenie. Chłopak dyszy ciężko,z wściekłości która z minuty na minuę wzrasta do takich rozmiarów,że sama się boję.
On jest słaby,bo jest sam.
Gdy dochodzi do szczytów biegnie w moim kierunku.
Ja tylkl wysuwam nogę do przepaści. Wpadając w nią.

Rozdział 28

Pomysł z drzewem uratował mi życie.
Mogli mnie zabić. Teraz wręcz jestem wkurzona na to,że tego nie zrobili. W tamtej chwili działałam instynktownie.
Nie mam nikogo dla kogo mogłabym żyć. Oprócz Coltona,który teraz pewnie odrabia lekcje.
Ten czas był w naszym domu wyjątkowy na swój sposób. Tata wracał wtedy z pracy i mimo zmęczenia zawsze był gotowy nam pomóc. Wtedy i tak nie rozmawialiśmy o szkole,tylko o nas.
Zawsze gdy musiałam napisać dłuższą pracę,piekł mi moje ulubione bułeczki. Po porwaniu mamy nie było nas stać na praktycznie na wszystko. Przez pierwsze pół roku ojciec był bez pracy i by nas wykarmić sprzedał swoją protezę przy nodze i wymienił na coś co miało mu zapewnić jedynie podporę w chodzeniu.
Kiedyś często o tym myślałam,próbując znaleźć serce w człowieku,który przy napadzie potrafił mnie zbić.
Na urodziny,które obchodziłam dwudziestego piątego października,zawsze dostawałam bukiet z mniszków,z naszej łąki.
Tata był dobry. I nie zasługiwał na taki los.
Wtulam się w korę drzewa. Chcę pić,ale nie nam niestety wody. O jedzeniu nawet nie wspomnę.
Zapada zmrok.
Cały świat pod moimi nogami wygląda trochę strasznie. Jak coś dygnie od razu jestem gotowa uciekać,przecież teraz wszyscy marzą tylko o tym,by mnie zabić.
Jak jest ciemno na dobre rozbrzmiewa hymn i na niebie pojawiają się zdjęcia zabitych.
Najpierw dystrykt pierwszy. Annabeth dumnie uśmiecha się  w kierunku kamery,lekko kręcąc palcem swoje blond włosy.
Kolejne dystrykty nic dzisiaj nie straciły,jak to ujmę,bo od razu obraz dziewczyny przeistacza się w Finna.
Uśmiechniętego od ucha do ucha,nie mam pojęcia gdzie to nagrali.
Obraz gaśnie,a muzyka urywa się w połowie drugiej zwrotki.
Pocieram opuszkami palców mojego Kosogłosa,przypiętego do piersi,a każdy ruch dodaje mi otuchy.
Nie chcę spać,wkraczać do świata moich koszmarów.
Chcę być w domu i chcę widzieć,że to w wszystko sen. Finn żyje,mama jest bezpieczna,tata i Colton bawią się na łące,a Annie pracuje w szkole (pracy jej marzeń).
Otulam się kurtką Finna jak kołdrą.
Nie mogę rozpychać się na prawo i lewo bo upadnę.
Mam nadzieję,że przez noc gałąź się nie złamie,a ja nie skończę pożarta przez wilki.
Ledwo co zamykam oczy kiedy koło mojego ucha rozlega się ciche pikanie.
Unoszę głowę.Srebrny spadochron opada dwie gałęzie wyżej. Wstaję opierając się o pień. Każdy trybut ma jakiś tam sponsorów,bardziej i mniej wpływowych. W razie zagrożenia są w stanie posłać podarunek,broń,pożywienie,czy inne przydatne rzeczy.
Otwieram małe metalowe pudełko,podpięte do spadochronu i otwieram je.
W środku jest coś czego bym się nie spodziewała. Zwłaszcza patrząc pod kątem tego,że mam inne potrzeby.
Łapię złoty łańcuszek,unosząc medalik również wykonany z czystego złota.
Wiem co to jest. Jak byłam mała,mama zawsze trzymała to wraz z czarną perłą oraz zdjęciem dziadka w kuchni na najwyższej szafie.
Otwieram medalik. Zawartość nie zmieniła się od lat.Na prawym skrzydle moja babcia,którą widziałam tylko raz.Lata temu. Na lewym natomiast przyjaciel naszej rodziny,którego imienia za nic nie umiem sobie przypomnieć.Gideon,Gerry,
Godfryd? Nie mam pojęcia. Kiedyś był podobno blisko z mamą,ale on zabił Prim,ciotkę i po tym nigdy się nie widzieli.
Na środku widnieje portret Kobiety Igrającej z Ogniem i jej siostry.
Jedno z piękniejszych zdjęć jakie widziałam.
Zdziwiłam się jak to zobaczyłam. Jak tata nie miał pracy,sprzedał wszystko,by tylko nas wykarmić,łącznie z tym.
Odkupił to ktoś z drugiego dystryktu,dawając za to takie pieniądze,że nie głodowaliśmy przez miesiąc.
Widać mu zależało.
Na spodzie pudełka jest również mała kartka. Podnoszę ją drżącymi dłońmi.
Walcz.Walkę masz we krwi. Zrób to dla tych wszystkich,których odebrał nam Kapitol.
To ode mnie
~G.H
A na dodatek ostatnia rada od mojego dobrego  znajomego.
Przeżyj.
Koniec listu.Równie nie jasny jak ten wcześniejszy. Zahaczam ręką o pień. Zaczynam się obracać we wszystkie możliwe strony,by tylko utrzymać równowagę.
Moje starania idą na marne ,bo tracę równowagę i upadam plecami na twardą ziemię.
Chwilę nie mogę złapać oddechu,które utknęło mi w płucach. Próbuję usiąść, łapiąc oddech,który mimo starać jedynie delikatnie przechodzi mi przez usta.
Kiedy po dłuższym czasie swobodnie oddycham siedzę już stabilnie. Walcząc z narastającym bólem w okolicach klatki piersiowej i krzyża.
W dłoni nadal mam kawałek pergaminu i medalik,na drzewie natomiast została kurtka Finna. Trochę kręci mi się w głowie i czuję się ledwo żywa.
Dziwne,ale właśnie teraz pomyślałam o Eithanie,który równie dobrze mógłby mnie teraz zaatakować,a ja bym się nie broniła. Tak jak przed śmiercią Finna.
Zauroczenie jest bronią,równie skuteczną jak nóż. Potrafi zamotać nam w głowie,tak że uwierzymy w każdą głupotę. Miłość jest mocą,ale trzeba pamiętać,że Mocą nie jest miłość. Istnie filozoficzne rozkminy,ale taka jest prawda. Eithan mnie zauroczył. Jako silny,oddany facet, do tego wszystkiego inteligentny i zabawny. Ideał,ale zbyt szybko mu zaufałam,szukając czegoś czego nie było.
Zrobiłam z siebie Idiotkę i zabiłam mojego przyjaciela.

Rozdział 27

Momentalnie odzyskuję świadomość.
Opada na kolana.Srebrne ostrze przebiło mu plecy. Wbiło się niczym w słabą tarcze,tylko różnicą jest to,że on nie jest słaby.Malinowe usta tracą swoją barwę,pokrywając się powoli krwią wypływajacą z nich.
- O Boże! - krzyczę,a raczej wyję w niebo kucajac przy Finnie. Łapię go pod plecy,nie pozwalając,na głębszą ranę.
- To nic. - sapie oddychając coraz wolniej. Oczy wypełniają mi się wielkimi jak grochy łzami.
- Ty nie możesz. Finn nie...błagam. - płaczę tak jak nigdy w życiu. Chcę mu pomóc. Muszę mu pomóc.
- Ja tu będę. Pamiętaj. - mówi gładzac dłonią moją trzęsacą się brodę. Klatka piersiowa mojego chłopca tylko drga,to nawet się nie unosi. Jego błękitne oczy niczym morska fala powoli zakrywają się mgłą z minuty na minute tracąć swój blask.
- Będę tu. - zjeżdza słabą dłonią po szyji,zatrzymujac się na...sercu.
Cała się trzęsę. Nie mam siły by coś powiedzieć.
- Pamiętaj...w..- i tego już nie kończy. Gaśnie. Rozbrzmiewa huk armaty.
Odkładam go na Ziemie drgającymi dłonmi całe oblepione kleistym czerwonym płynem. Wiem co chciał powiedzieć. Wpadam w histerię. Łzy spadają na bladą twarz mojego chłopca.
Uderzam go,krzyczę by wracał,by mnie nie zostawiał.
Wyję z bólu,który mnie rozcina. To moja wina. To wszystko moja wina. Opieram się łokciami o klatkę piersiową chłopaka,kryjąc w obkrwionych dłoniach twarz.
Wyję...z bezsilności. Nic nie mogę już zrobić.
Pozwoliłam mu umrzeć.Umarł na moich rękach. Nie spojrzę nigdy Annie w oczy. Nie chcę jej widzieć. Straciła wszystko co miała,Finn był jej całym światem.
Wyciągam z jego pleców sztylet i układam go prosto.
Palcami zamykam mu uczy. Wygląda jakby spał i faktycznie śpi. Snem,z którego nie jest mu dane się wybudzić.
Nie kryję łez,bo po co? Prostuję plecy próbując zatrzymać oddech,nie daję rady.
Łzy jakby nie miały końca sapdają na zimne ciało Finna.
Unoszę jego dłoń i kładę sobie na sercu.
-Zawsze tu będziesz. Mój chłopcze. - szepczę,dając upust mojej histerii.
- Twój ojciec jest z ciebie dumny. - powtarzam głośniej tym razem do wszystkich kamer dookoła mnie,by wszystkim przed telewizorami przypomnieć,że Odair jest synem kogoś kto już został zamordowany przez Kapitol.
Chylę głowę i składam na lodowatych ustach Finna delikatny pocałunek. Pierwszy mój prawdziwy. Ostatni nasz.
Ściągam z niego kurtkę i nakładam ją na plecy.
Ręce układam złączone na jego brzychu,trzymające ostrze,które go zabiło.
Wstaję,wycierajac za dużym rękawem łzy z polików,które i tak po krótkim czasie są znów całkiem mokre.
Wtedy do głowy przychodzi mi jedna bardzo istotna myśl. Dotykam ust wskazującym, środkowym i serdecznym palcem lewej dłoni i wyciągam je ku niebu. To stary i rzadko spotykany gest z dystryktu dwunastego, sporadycznie używany podczas pogrzebów. Oznacza podziękowanie, a także podziw. Tak żegna się kogoś drogiego sercu.   Kogoś takiego jak Finn.- Spotkamy się. - mówię dotykając ust palcami. Odchodzę,by znowu zostawić go samego.
Chowam się za jednym z drzew sto metrów dalej. Po chwili przylatuje poduszkowiec,a srebrne szczypce zabierają Odaira z areny.
Zakładam na plecy kolczan,a w dłoń chwytam łuk. Jestem pusta. Wyję ku niebu,rozdrapując ranę na poliku i na szyi by zaczeły krwawić. Czuję się winna,bo gdyby nie te cholerne ptaki i ten cholerny pierdzielnięty Eithan,Finn mógłby to nawet wygrać.
Wracam myślami do jego oczu,ciemnych wypalomych niczym pogożelisko,zawsze posiadających tą jasną iskierkę szaleństwa po swoim ojcu.
Oczy mam opuchnięte od stale płynących przez nie łez. Jestem rozchwiana.
Muszę ruszyć w drogę,bo nie wytrzymam w jednym miejscu. Rana na szyji wysła,więc nie mam co się martwić.
Nie ma jeszcze godziny piętnastej gdy dochodzę do Rogu Obfitości. Piakowe wydmy trochę opadły,a podesty dla trybutów wchłonęła ziemia,wysuwając na ziemie malutkie oczka wodne.
Jest pusto i cicho. Sama zastanawiam się po co w sumie tu przyszłam.
Gdy już mam wychodzić zza Złotej Ściany ktoś wychodzi.
Nadstawiam ucha.Odległość dzieląca mnie od złotej budowli jest na tyle optymalna,że widzę dokładnie co tam jest,oraz mogę usłyszeć rozmowy. Natomiast w przypadku zagrożenia mogę szybko się wycofać,mając dużą przewagę.
- Wpadła jak śliwka w kompot. Choć szkoda mi trochę chłopaka. Był uroczy.- właścicielka słodkiego głosiku obraca w dłoni trójząb.
- W jaki kompot? Zawaliłem. Musimy ją znaleźć zanim to ona nas dopadnie,a uwież mi. Kobieta w jej stanie jest bardziej zabójcza niż pistolet. - kwituje wyrywając z dziewczynie broń  z pogardą.
Poluje na mnie. Robił to od początku,ależ byłam głupia. Na siłę szukająca przygód.
Odchodzę widząc,że na uzupełnienie broni nie mam co liczyć.
Cofam się wolnymi krokami,bez szelestu.
Nastąpuję jednak na gałąź,która pod uciskiem mojej nogi pęka wydając donośny dźwięk.  Wzrok Eithana oraz dziewczyny od razu skierował się na mnie.
Obracam się na pięcie i zaczynam biec. Nogi plączą mi się i mało co nie uderzam ciałem o ziemię.
-Annabeth szybciej. -Słyszę za plecami. Nie mam pomysłu. Jest tu tak pusto,że nawet mały krzaczek byłby dla mnie dobrą kryjówką.
Wtedy nachodzi mnie myśl.
Dookoła są pojedyncze drzewka,bo nawet nie można ich nazwać porządnymi drzewami. Podbiegam do jednego i jak w transie wskakuję z gałęzi na kolejną gałąź. Rwąc szybko te najbardziej zbliżone ziemi.
Igły skutecznie maskują moją obecność więc prawie mnie nie widać. Gdy słyszę kroki wstrzymuję oddech.
- Mówiłem,abyś się ruszała. -
Eithan jest doprowadzony do szału. Annabeth jedynie śmieje się jak wariatka.
Chłopak nie jest taki jak wcześniej. Żyła na bladym czole urosła mu do takiego stopnia,jakby zaraz miała wybuchnąć.
Zaciska ręce na ostrzu po czym wbija go głęboko w klatkę piersiową. Powstrzymuję się od krzyku.
-Jesteś tak samo głupia i naiwna jak ona.
Dlatego obje skończycie tak samo. - mówi z  pogardą,kopiąc ranną w głowę.
Chwilę jeszcze patrzy na nią po czym odchodzi.Armata strzela,a po chwili pojawia się poduszkowiec.
Nie ma już chłopca,który wzbudził u mnie zaufanie w zaledwie tydzień. Nie ma nikogo.

Rozdział 26

To był tylko jeden krzyk,istotnie wymowny. Pobudził on w niebo ptaki latające nad nami tak spłoszone,że zakrywały niebo swoją czarną chmurą.
Nie ma ranka,dlatego temperatura daje mi jeszcze oddychać.
Opieram Finna o głaz na szczycie góry. Jestem tak wkurzona i spłoszona,że tylko głupiec by do mnie podszedł.
Pierwszy raz na arenie widzę ptaki,oprócz tych martwych leżących teraz na ziemi.
Te mogłyby być nie trujące,a upieczone mogłyby dodać nam trochę siły.
Są zbyt wysoko bym mogła je dosięgnąć rzutem miecza. Tu przydałby się łuk, z dobrym łucznikiem,nie przeciętnym okiem.
Jestem w samym podkoszulku gdyż moją kurtkę ma nie kto inny jak Finn.
Model mordercy chyba przeszedł organizatorom. Osobiście dziwię się bardzo temu,że jeszcze żyjemy.
Siadam przy moim towarzyszu.
- Tęsknie za domem.- mówię chyba sama do siebie,bo wiem że Finn tego nie skomentuję.
Opuszczam głowę w rezygnacji. Siedzę tak kiedy moich uszu dobiega znajomy pisk. Cichy,nie słyszalny dla nikogo innego.
Coraz głośniejszy dokładnie przecinający powietrze. Gdy jest blisko tylko unoszę dłoń nad głowę,gdzie ten o ma cel.
Chwilę czekam i już po chwili zaciskam mocno dłonie na skórzanej rękojeści miecza. Coś jak w Ośrodku.
Wstaję wtedy bez większego zainteresowania,choć tak naprawdę w środku zaczynam płonąć.
Nigdy bym nie wiedziała kto idzie,ale wrodzony słuch łowcy,odziedziczony po matce od razu identyfikuje położenie atakującego.
Odwracam się obracając w palcach ostrze.
Unoszę głowę i staję zakrywając siedzącego Odaira.
Jednak stoi przede mną tak słaba istotka. Dziewczyna,dwunastolatka z jednego z tych marnych dystryktów. Ma łuk, srebrny ,oraz kołczan ze strzałami mieniącymi się w wschodzącym słońcu.
Stoi dopiero chyba identyfikując moją osobę. Jeździ po mnie wzrokiem od góry,do dołu. Ma minę jakby chciała zwiewać,kiedy dostrzega kryjącego się za moja nogą chłopaka.
Łatwy łup. Dwoje za jednym zamachem. To dodaje jej oku błysku.
Uśmiecha się i uderza mnie w głowę łukiem.
Padam na kolana Finna,kiedy ten mruga mi wolno.
Wstaję. Mam w nosie ile ona ma lat. Gówniara nie będzie mi stawiać oporu.
Jest co najmniej o głowę niższa,ale za to zwinna jak wąż. Unika mojego każdego ruchu. Kiedy w koncu przecinam jej ostrzem rękę. Ta jednak ignoruje ranę z lejącą się krwią. Wyciągam zza paska drugie ostrze. Finn łapie mnie za kostkę,dając do zrozumienia,że mam się cofnąć. I tak robię.
Dziewczyna wtedy rusza do ataku i w czasie skoku nad ciałem Finna on rani ją w brzuch mieczem. Chwilę jeszcze miota się ,ale po chwili miecz przecina ją tak,że z pleców wystaje jej ostrze. Rozbrzmiewa huk armaty. Bierze mnie na wymioty,ale co tu się dziwić? Nie co dzień mam do czynienia z martwym ciałem nabitym na ostrze.
Odair wstaje i zrzuca ciało,jak lalkę.
Przez chwilę sączy się jeszcze trochę krwi.
- Masz. - mówi Finn wręczając mi kurtkę.
- Nie bierz. Chory jesteś. - mówię wciskając ją jemu.
- Mam katar,a co do gorączki...to lekarzem nie będziesz jednym słowem. - unosi brwi cwaniacko.
- Oszukiwałeś. - sugeruję,a ten się dumnie kłania. Uderzam go w bark, ze śmiechem.
- Fajnie się było wyspać i takim zaopiekowanym być. - przeciąga się,a ja go tylko pukam w czoło.
- Jesteśmy drużyną.- mówię. Finn mruży brwi i klepie mnie po plecach.
Biorę łuk i strzały,jakbym wiedziała jak z tego korzystać. Zabieramy jej również nożyki z paska. Nie ma niestety plecaka. Musiała być na tyle inteligentna,by to zostawić gdzieś indziej.
Dzielę się z Finnem moim pomysłem co do ptaków,które od dłuższego czasu latają nad naszymi głowami.
- Krwawisz. - krzyczę nagle. Patrząc na rozdartą nogawkę chłopaka.
Gówniara musiała go zahaczyć. Brutalne słówka,ale naprawdę po takiej akcji wcale mi jej nie szkoda. Patrzcie jak człowiek potrafi się szybko zmienić.
Dzień,czy dwa darłam się,że nikogo nie zabiję,a teraz? Wszystko poszło się sypać.
- E tam...spróbuj lepiej wystrzelić. - patrzę na niego jak na głupka,bo straciłam wątek.
- Łuk.
- A no faktycznie. - wyrywam się z krainy wyobraźni i wracam już na ziemię.
Łyk jest dla mnie nie małą zagadką. Nie umiem nawet dobrze nałożyć strzały na cięciwę. Dlatego wolałam tego nie dotykać podczas treningów.
Po chwili myślenia zakładam ten kawałek metalu na cięciwę. Ręce mi się trzęsą na potęgę.
Napinam ją celując w niebo. I już mam puszczać kiedy strzała odchyla mi się w lewo,co przyprawia Finna o nie małą dawkę śmiechu.
- Skoro jesteś taki mądry,to sam spróbuj. - mówię wręczając mu sprzęt,a uśmiech nadal nie znika z jego twarzy.
U niego idzie to dużo sprawniej i już po chwili strzała jest w powietrzu,nie trafia niestety w nic. Tylko płoszy kilka ptaków.
- Brawo sokole oko.- komentarzy mi nie brak. Teraz moja kolej.
Próbuję powtórzyć to co on zrobił,ale tym razem wycelować. Ptaki latają w równych odstępach,z równą prędkością. Niczym małe robociki.
Unoszę ostrze nad moją głowę,modląc się bym nie walnęła takiej gafy jak ostatnio.
Wymierzam. Mam.
Zamykam oczy wypuszczając metal z palców.
Ten przecina niebo szybko...jak to strzała. Modlę się by trafiła w cokolwiek. Nawet jakąś jedną cholerną skałę.
Trafia. Ptak pada z dziesięć metrów koło nas,lecz my się nie ruszamy.
Reszta stanęła. Jakby wyrwana z szyku.
-Wiejemy?
- Tak. - szybko zbieram rzeczy i biegniemy w kierunku martwego zwierzęcia.
Ptaki zlatują kolejno rzędami na nas.
Kathreen! Zatrzymuję się. Nie ze względu na moje imię lecz z powodu głosu które to imię powiedziało.
Głos wypełniony cierpieniem,wołający o pomoc. Taki jak słyszałam w moich koszmarach. Ona tu gdzieś jest. Mama.
Wracam w kierunku tego dźwięku.
- Kath wracaj! - krzyczy za mną Odair,lecz ja jak to ja ignoruję go.
Glosy się nasilają,a ja popadam w obłęd.
Staję w miejscu zakrywając uszy dłońmi.
- Słyszysz to? - pytam rozdygotana Finna trzymającego mnie za bark.
- Te ptaki...-szepczę pod nosem. Odair łapie mnie za twarz.
Gdy są przy nas o oczy obija mi się jedno. Błękitne pióra,złoty dziub.
- To Głoskółki. - kończę rwąc kosmyki moich włosów.
Głoskółki to ptaki stworzone przez Kapitol. Powtarzające to co usłyszały.
Tu jest mama,musi. Wyrywam się z ucisku Finna biegnąc przed siebie dalej otoczona przez ptaki.
Katie. Colton! Nic nie widzę. Kucam na ziemi ukrywając głowę w kolanach.
Zawodzą jeszcze chwilę. Dziubą mnie w głowę,po kurtce,szyi.
Gdy powoli się przerzedzają podnoszę głowę i staję. Jakby się zamgliło. Przy dekolcie mam mokrą koszulkę. Dotykam tam,a krwawa plama zostawia czerwony ślad na moich palcach. Widać ptak za mocno musiał dźgnąć.
-Kath. - ktoś mnie woła. To nie ptaki i nie Finn.
Odwracam się i widzę chłopca którego miałam nie zobaczyć. Którego miały zjeść wilki. Ma podartą koszulkę i ślad pazurów na połowie twarzy.
Jestem rozdygotana i jakby przyćmiona.
- Dobranoc.- mówi i po dziwnym geście odbiega. Kath uciekaj słyszę za plecami,natomiast po chwili mówca tych słów zjawia się przede mną jak tarcza i zastyga w bezruchu z lekkim grymasem na twarzy.
Był moją tarczą.

Rozdział 25

Zdziwiło mnie jakim cudem stan Finna tak szybko się pogorszył.
Z całych sił próbuję nie zasnąć,lecz powieki z każdą sekundą zakrywają coraz to większy obszar widzenia.
Szlag by to jasny trafił.
Gdy jestem pewna,że zasnął odsuwam się najdelikatniej jak potrafię.
Odair kocha grać na emocjach widzów,że sama zastanawiam się czy jego wyznanie było sztuczne,czy prawdziwe,czy też zaczynał majaczyć.
- Dziękuję. - rzycam przed siebie,siadając obok Eithana grzebiącego gałęzią po ognisku.
- Ale za co? Każdy by tak zrobił. - odparskuje rzucając przypalony kawałek drewna w dal.
- Oczywiście. Zwłaszcza w obliczu pewnej śmierci. - droczę się z nim trochę.
- Wolę o tym nie myśleć. Wiesz,że właśnie takim gadaniem może jeszcze żyjecie?
- Nie rozumiem. - naprawdę nic nie kumam. Jak bezdusznych ludzi może to interesować?!
- Zobacz. Jesteś sobą. Wolisz patrzeć jak odrywają komuś głowę i na prawo i lewo leje się krew? - rusza sugestywnie brwiami, przysuwając się do mnie.
- Nie.
- No. Ludzie chcą prawdy.- chwyta dłonią mój polik delikatnie przysuwając go tak,bym patrzyła mu w oczy.
Za blisko.
- Dlatego dajmy im prawdę. - mówi cicho,jakby tylko dla mnie.
Czuję jak wszystkie możliwe kamery przybliżają na nas objektyw.
Odchodzę więc szybko.
Mina Eithana mówi mi naprawdę wszystko. Zdziwienie,czy też moje oczywiste posusiebie.. Utknął w powietrzu zatrzymany niczym na zdjęciu.
- Ja cię nie znam. Nie znam nawet siebie Przestań. - mówię lekko dysząc oraz odsuwając się na bezpieczną odległość.
Kurde. Mówię sama do siebię jak uderzam plecami o pień koło głowy Finna.
- Przestaję. - podbiega do mnie zamykając mi drogę ucieczki.
- Wiem. - mówię,a on posyła mi uśmiech i chyli głowę.
Podnoszę dłoń delikatnie dotykając jego włosów ułożonych w nieładzie.
- Co to? - pytam napotykając na zlepek włosów.
- U mnie nie było tak spokojnie jak u was. - na chwilę nie rezygnuje z uśmiechu jakby się bawił w piaskownicy.
Zjeżdżam palcami na twarz wodząc po poliku opuszkami.
Eithan nagle staje silniej opierając mnie o pień.
- Tęskniłem.
- Powtarzasz się.
Chcę powiedzieć coś jeszcze ale zamyka mi usta pocałunkiem.
Jak w Kapitolu.
Publiczność szaleje w mojej głowie,a odgłosy chrapania Finna odbijają się w uszach.
Nie mam mózgu. To mogę ogłosić oficjalnie.
Zgubiłam go i nie wróci.Szaleję,ale czego mam się spodziewać po szestanstoletniej dziewczynie,nie z pełna umysłu, w momencie gdy znajduje niebo w środku piekła.
Rozłączamy się mniej strasznie niż w łazience. Uśmiecham się. W końcu.
- Tęskniłeś.
- A nie mówiłem.
- Jesteś chory. - odpycham go siadając przy Finnie,sprawdzając jego temperaturę wierzchem dłoni.
- Tak nie można. - mówię rozpinając kurtkę,by przykryć ją Finna.
- Twoim rodzicą się udało. - on nie śmiał.
On tego nie zrobił.
Porównał nas do moich rodziców.
- Udało?!- szepczę.
- Mój ojciec nie żyje. Matka jest w niewoli. Udało?! - Krzyczę na niego tak głośno jak potrafię. To obrzydliwe porównywać nas ,czyli ludzi,którzy się praktycznie nie znają. Do moich rodziców,którzy życiem zapłacili za...wszystko.
Jaka ja jestem głupia i naiwna. Pocałował mnie,bo chciał sobię znaleźć co? Ucieczkę?
Zrobił ze mnie bezmyślną nastolatkę,która tylko dąży do chwili szaleństwa. To nie ja.
Sama już siebię nie poznaję i szczerze mówiąc na miejscu widzów już bym się powiesiła biorąc pod uwagę marnosć tego show.
- Jesteś ochydny. - mówię kucając przy Finnie,próbując go rozbudzić.
- Co robisz? - Eithan jest trochę rozbity. Zbity z tropu,ale w sumie po akcji pięć minut temu należy mu się.
- Koniec z naszym sojuszem. Zabieram Finna i odchodzimy. - mówię to próbując stworzyć choć pozory pewności moich słów choć sama nie wierzę swojemu impulowi.
Jestem nie z pełna rozumu,choć to powiem.
Gdy Odair się rozbudza słyszę lekki pomruk. Ignoruję go jednak przekonana,że zdegustowany całą styuacją były sojusznik prycha nie mogąc wyrazić jakie to żenujące. Gdy blondaś się budzi karzę mu wstać.
Spoglądając kątem oka, słysząc kolejne pomruki to nie Eithan. To nie ja. To nie Finn. Wszystko staje się jasne gdy czysty pisk,a raczej wycie przecina niebo,a umięśnione szczęki układają się w ułożomym szyku w stronę księżyca.
-Wiejcie. - krzyczy Eithan w naszą stronę. Mogę się z nim kłucić godzinami,ale akurat z tym się zgodzę. Rozbudzony Finn jest jak z innej bajki.
Zostawiamy pierwszaka samego,czekającego na watahę Wilków zbiegających po szczycie góry.
- Szybciej. - Sapie trzymając Finna za rękę i praktycznie ciągnąc go pod górkę.
Miesza każdy kolejny krok,a stopy układa jakby szedł slalomem.
Wtedy powietrze przecina krzyk,pełen rozpaczy,lęku i bólu. To Eithan.
Jestem ustawiona między młotem,a kowadłem,ale...nie zostawię Finna.

Rozdział 24

Skóra przemarznięta na kość piekła niczym najgorsza rana.
Słońce paliło nie miłosiernie,a góry z martwych zwierząt rosły w górę.
Wraz z Finnem postanowiliśmy jednak nie dotykać ziemi i głównie poruszać się po śliskich i ostrych kamiennych bryłach.
Nie mój klimat,biorąc pod uwagę to,iż nawet chodzę jakbym miała dwie lewe nogi.
Podczas snu zdarłam sobie buta i niestety po nocy przespanej (niby nie) na plecaku pod głową musieliśmy się z ową torbą pożegnać tak jak z paroma moimi włosami.
Pojęcia nie mam co jest w tej ziemi.
Każdy kolejny krok przyprawiał mnie o łamanie w kościach,a słońce o hektolitry potu lejącego się niczym Niagara na moją twarz.
Nie wiem kto żyle,a kto nie.
Grunt,że ja i Finn jesteśmy razem,żyjemy i szczerze mówiąz jesteśmy praktycznie w nienaruszonym stanie.
Nad wieczór z naszej kryjówki ledwo co dostrzegaliśmy księżyc więc odległość od Rogu Obfitości waha się pomiędzy 7-10 kilometrami.
Jedyne co to dziś nad ranem Finn zaczął zaciągać nosem.
Patrzę na niego bardziej uważnie,by mi się nie rozchorował,bo nie mamy kompletnie nic,nie licząc broni.
Cały czas jednak gdzieś z tyłu głowy siedzi mi myśl gdzie jest Eithan?
Nie mógł umrzeć.
Znając jego "znajomości" nie zdziwiłabym się jakby siedział w pięcio-gwiazdkowym hotelu i popijał drinka.
Chyba,że jego wuj go nie lubi. To nie wiem.
W sumie teraz nic nie wiem.
Świat jest mi obcy,czuję się na nim niczym na innej planecie.
Arena nie jest światem. Arena jest więzieniem gdzie katuje się skazanych.
Nie błąd. Ludzie stąd nic nie zrobili. Żyli beztrosko martwiąc się o własny tyłek.
Wszystko byłoby dobrze gdybyśmy kilkaset lat temu nie doprowadzili do samozniszczenia.
Ja i Finn byśmy mogi żyć daleko w luksusach,a nie bić się o każdy kawałek chleba w dystrykcie,by nie umrzeć z głodu. Na każdym kroku okłamywani,by uniknąć niewygodnej prawdy. Oto moje życie.
Raj...prawda?!
Kończąc wielce filozoficzne rozmyślania kończę wszystko.
Przeczesuję dłonią popalone końcówki moich (kiedyś, teraz to siano) włosów.
W brzuchu mi burczy,ale ignoruję to,bo szczerze ostatnią rzeczą o której powinnam myśleć jest jedzenie.
Każdy kolejny kilometr nabawia mnie lęku.
To nie może być tak proste. Ludzie usnęliby jakbyśmy przez trzy dni tylko chodzili. Chyba,że gdzieś dzieją się ciekawsze rzeczy.
Finn jest rozpalony,lecz zawsze kiedy każę mu stanąć nie robi tego.
Widać,że każdy kolejny kilometr sprawia mu ból. Nie mogę na niego patrzeć.
Finn godzi się stanąć jak już..jesteśmy na końcu.
Przed nami tylko przepaść,nie widać dna.
- Finn musimy wracać. - mówię cicho. Jego twarz jest czerwona teraz nie wiem,czy to z furii,czy z jego podwyższonej temperatury. Od kiedy pamiętam Odair zawsze miał problemy z odpornością.
- Nie ruszaj się. - gani mnie nagle,przybierając kamienną pozę.
Podchodzi do mnie wyciągając nóż. Coś rusza się za drzewami. Jasne. Wolne szelesty pojedynczych drzew są coraz to głośniejsze,lecz dziwię się,że nie widzę nic przemieszczającego się pomiędzy drzewami.
- Kucnij! - Krzyczy nagle odpychając mnie na ziemię biegnąc do zagrożenia.
Zamykam oczy. Zamieram. Nie Finn! Podnoszę się z ziemi.
- Stop! - słyszę krzyk. Dźwięczny głos za jakim już od dawna tęskniłam wpada do moich uszu.
Podbiegam do Odaira trzymającego nóż prosto nad klatką piersiową Eithana.
- Stop!- krzyczę odpychając Finna,który z braku sił opada na płaski kamień.
- Eithan! - uśmiecham się pod nosem,a chłopak mnie tuli niczym przyjaciółkę,której nie widział od lat.
- Szukałem cię - mówi,a ja siłą woli spuszczam po poliku jedną samotną łzę.
Powiedział "cię" ,czyli raczej nie radował się z widoku Finna.
Wyrywam się z ucisku bruneta kucając przy chorym.
-Masz wodę? - pytam dotykąc dłonią czoła Odaira.
Eithan od razu łapie za plecak i podaje nam bidon wypełniony do połowy wodą.
Unoszę głowę blondyna delikatnie wlewając do jego ust wodę.
- Jak z nim? - pyta brunet jakby go w ogóle to interesowało.
- A jak widać? - odpowiadam z przekąsem,próbując wsunąć woje kolana pod głowę Finna.
- Ma gorączkę i jest..to znaczy był spragniony. Zawsze dbał o mnie.
A wiesz jak to jest z facetami. Oni nie chorują oni walczą o życie. Musimy wrócić do Rogu. - kończę oddając Eithanowi bidon.
On bez słowa pomaga wstać Odairowi,który mimo sprzeciwień idzoe z nim pod rękę.
- Musimy ruszać bo się ściemnia. - teraz ja tu mam spodnie.
Oglądałam się na Finna idąc do przodu.
Uważałam. Zwierzęta jakby bały się podejść.
Gdy niebo zakryła ciemna płachta postanowiliśmy przenocować,by Finn odpoczął.
Ułożyliśmy na ziemi dywan z gałęzi. Noc jest lodowata.
Finn ułożył się na moich kolanach i usnął pod wpływem mojego dotyku.
- Choć tu. - mówi Eithan próbujący rozpalić ognisko,bo w sumie co nam grozi.
-Zaraz przyjdę. Jeszcze chwilę przy nim posiedzę. - gdy skończyłam padła pierwsza iskra.
Zobacz. Teraz będzie ci ciepło. Mówię ni do siebie ni do Finna.
Ognisko dziwnie dobrze się paliło.
Już mam wstać,by usiąść przy Eithanie gdy zostaje złapana przez Finna.
- Zostań. Nie będę mieć koszmarów. - ni to rozkaz ni proźba.
Układam się przy Odairze dając znać,że jeszcze chwile tu zostaję.
- A co ja miałabym ci pomóc?
- Moje koszmary zawsze są o stracie Ciebie. Uspokajam się wiedząc,że jesteś tuż obok. - i wtedy zasypia.