czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział 2 "Straty"

Zapraszam na nowy rozdział :)
Proszę o komentarze :D
Next za 2 tygodnie :D
 ~*~
- Gdzie byłaś?- słyszę po przekroczeniu progu z ust mojego ojca. Ignoruję go. Bez słowa kładę sweterek w korytarzu i idę do kuchni.
- Pytam się.- w jego głosie słyszę przejawy zaniepokojenia. Może to po tym, jak kiedyś zniknęłam po polowaniu i przyprowadzili mnie do domu Strażnicy Pokoju.
Kładę (a raczej rzucam) na stół dwie ryby. Tata załamuje ręce. Colton jeszcze śpi, więc obydwoje staramy się być cicho.
- Mówiłem coś.- Schylam wzrok. Wiele razy truł mi o tym. Zwłaszcza jak jego samego złapali i połamali żebra.Mój fant z odprowadzeniem przez Strażników to nic. Złapali mnie tylko dlatego ,że kręciłam się koło szczurzej dziury za długo i połapali się ,że coś nie tak.
Od tego czasu zdarzało się, że prowadziłam handel z przywódcą, Selpsem. Blady facet w podeszłym wieku. Uwielbia poziomki,a w granicach czwórki nie znajdzie się ich nigdzie. Od taty często kupował chleb,bo i dla niego zajadanie się kapciem z przydziału żywności nie jest niczym przyjemnym.
- Ale tato…- zaczynam ledwo słyszalnym głosem.
- Nie ma "ale tato". To ma być ostatni raz. - mówi głośniej i podchodzi do mnie,lecz ja odpycham go machnięciem ręki . Idę do małej izby, do Coltona, by się wyciszyć i nie rzucić na ojca.
Na palcach podchodzę do jego łóżka i siadam na brzegu materaca.Chwilę siedzę bez ruchu,lecz po chwili zaczynam przeczesywać dłonią jego blond loki.
Jest taki kruchy i łagodny. We śnie jest delikatny niczym porcelanowa laleczka, tak samo bezbronna.
Zabieram rękę. Wstaję by wrócić do taty. Oczywiste jest to,że nie mam zamiaru go słuchać,ale żeby później nie było,że nie wiedział.
Przechodzę na boso przez korytarz mrucząc pod nosem, gdy Łyko podchodzi do mojej nogi okrążając ją kilkokrotnie.
Jestem poddenerwowana, więc kopię go i przechodzę dalej.
Obrona zwierząt już by mnie za to powiesiła,ale bez różnicy.
Dochodzę do taty siedzącego przy małym stoliku w "kuchni".Przewraca w dłoni ryby nie zwracając  na mnie uwagi. Dosiadam się na miejscu obok.
-Nie mogę przestać wychodzić z szczurołapa.- Mówię cicho. Szczurołap to , wiadomo, nasz mur. Ta nazwa przystosowała się kilka dni po zamordowaniu pierwszego szczurka,gdy próbował wyjść przez jedną z dziur.
Ojciec odkłada rybę na blat i przeciera powoli oczy.
- Ty nic nie rozumiesz - ciągnę dalej jak  za każdym razem,gdy ukradkiem wymykam się za mur,a ojciec nic nie wie.
Tylko dziwię się,że od razu nie zaczyna swojej gadki o tym jaka ja jestem okropna i nierozważna.
 - Kat...- znowu zaczyna swoje wywody. Jak zwykle cicho.
- Od jutra zwiększają patrole.Jak co roku na tydzień przed dożynkami. - mówi dalej, jakbym nie wiedziała. Rozumiem, może nie miałam najwyższej średniej w klasie,ale to dzieje się co roku w obronie przed jednostakami,które chcą uciec z Dystryktu i zaszyć się gdzieś za polaną.
- Wiem, ale ty również wiesz,że ja jestem  ostrożna. - mówię,a ojciec podnosi głowę, poprawiając dłonią grzywkę swoich blond włosów.
- Ostrożna? To nie wystarczy.- Podnosi ton. Nasza "rozmowa" jest jakby prowadzona schematem ,lecz od kilkunastu dni zmienia się głośność kolejnych słów mojego ojca.
Pff....Tata nie wychodzi dalej niż do pracy i nic nie wie o tym, co się dzieje przy murze.
- Prawda jest taka,że gdyby nie ja i Finn już dawno zdechlibyśmy z głodu.- Odpowiadam pod nosem,ale tata usłyszał. 
- Możesz powtórzyć?!- w jego głosie słychać coraz większe poruszenie. 
 Podnoszę głowę i wstaję. 
- Prawda jest taka,że gdyby nie to,że ja i Finn wychodzimy za Szczurołapa już dawno bylibyśmy martwi!- mówię głośno, z wyrzutem. Choć na kogo? Na ojca? A co on może? 
Skanuję moje słowa w głowie i wiem,że przesadziłam,ale nie przyznaję się do tego. Nie teraz. 
Twarz taty nabiera powoli czerwonego odcienia. Widzę ,że wstaje i pochyla się nad stołem. 
Od zabrania mamy, w jego zachowaniu wyraźnie okazują się 3 etapy złości.
1 etap - Nerw.Wtedy właśnie robi się czerwony,ale woli przemilczeć sprawę. Ochłonąć i ewentualnie porozmawiać o tym później. 
2 etap - Zaczyna krzyczeć i wtedy trzeba działać,bo będzie źle. 
I 3 etap. Przejaw urazu psychicznego z przed lat, o którym opowiadała kiedyś ciotka Annie. 
W momencie nadejścia tego ostatniego najlepiej jest się do niego nie zbliżać. 
Zaczna się trząść i musi się na czymś wyżyć. Rozwala wszystko, krzyczy,a później zwija się w kulkę i następuje etap "choroby sierocej". Tuli się do kolan,płacze, trzęsie się i buja. 
Patrzę na zwykle bladą twarz,która z sekundy na sekundę zaczyna przybierać bordową barwę.  
- Tato...- szepczę i zaczynam gładzić dłonią jego ramię, próbując stopniowo go uspokoić,lecz nic to nie daje. 
Odsuwam się szybko w momencie, gdy na podłodze lądują dwie ryby. 
- Ty nic nie rozumiesz... - sapie.
-  Tato...- spoglądam na jego postać. 
- Ja nie mogę...- krzyczy w końcu i kopie krzesło, na którym chwilę temu siedział. 
- Nie mogę ciebie też stracić.! - Kończy wrzaskiem i zaczyna sapać. 
W takiej chwili wygląda jak tygrys szykujący się do ataku. 
- Dzień dobry - słyszę za plecami i obracam się poddenrerwowana. W drzwiach kawałek dalej stoi Colton. Małą rączką przeciera oczy i podchodzi do mojej nogi tuląc się do niej po widoku ojca. 
Tata zauważa go po chwili i momentalnie się opamiętuje. 
W jego błękitnych oczach pojawiają się duże łzy, niczym groch i po wyminięciu nas wybiega z domu. 
Wiem,że przesadziłam. Ojciec się stara, wypruwa sobie flaki by nic nam nie brakowało,a ja co?
Zrobiłam mu wyrzuty. 
Jemu jest ciężko. Zwłaszcza po "odejściu" mamy. 
Zaglądm za siebie i tulę Coltona.
- On wróci... - szepczę mu do ucha,ale nie jestem tego stuprocentowo pewna.
 ~*~
Czytam = Komentuję
Pozdrawiam Kimberly