wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 26

To był tylko jeden krzyk,istotnie wymowny. Pobudził on w niebo ptaki latające nad nami tak spłoszone,że zakrywały niebo swoją czarną chmurą.
Nie ma ranka,dlatego temperatura daje mi jeszcze oddychać.
Opieram Finna o głaz na szczycie góry. Jestem tak wkurzona i spłoszona,że tylko głupiec by do mnie podszedł.
Pierwszy raz na arenie widzę ptaki,oprócz tych martwych leżących teraz na ziemi.
Te mogłyby być nie trujące,a upieczone mogłyby dodać nam trochę siły.
Są zbyt wysoko bym mogła je dosięgnąć rzutem miecza. Tu przydałby się łuk, z dobrym łucznikiem,nie przeciętnym okiem.
Jestem w samym podkoszulku gdyż moją kurtkę ma nie kto inny jak Finn.
Model mordercy chyba przeszedł organizatorom. Osobiście dziwię się bardzo temu,że jeszcze żyjemy.
Siadam przy moim towarzyszu.
- Tęsknie za domem.- mówię chyba sama do siebie,bo wiem że Finn tego nie skomentuję.
Opuszczam głowę w rezygnacji. Siedzę tak kiedy moich uszu dobiega znajomy pisk. Cichy,nie słyszalny dla nikogo innego.
Coraz głośniejszy dokładnie przecinający powietrze. Gdy jest blisko tylko unoszę dłoń nad głowę,gdzie ten o ma cel.
Chwilę czekam i już po chwili zaciskam mocno dłonie na skórzanej rękojeści miecza. Coś jak w Ośrodku.
Wstaję wtedy bez większego zainteresowania,choć tak naprawdę w środku zaczynam płonąć.
Nigdy bym nie wiedziała kto idzie,ale wrodzony słuch łowcy,odziedziczony po matce od razu identyfikuje położenie atakującego.
Odwracam się obracając w palcach ostrze.
Unoszę głowę i staję zakrywając siedzącego Odaira.
Jednak stoi przede mną tak słaba istotka. Dziewczyna,dwunastolatka z jednego z tych marnych dystryktów. Ma łuk, srebrny ,oraz kołczan ze strzałami mieniącymi się w wschodzącym słońcu.
Stoi dopiero chyba identyfikując moją osobę. Jeździ po mnie wzrokiem od góry,do dołu. Ma minę jakby chciała zwiewać,kiedy dostrzega kryjącego się za moja nogą chłopaka.
Łatwy łup. Dwoje za jednym zamachem. To dodaje jej oku błysku.
Uśmiecha się i uderza mnie w głowę łukiem.
Padam na kolana Finna,kiedy ten mruga mi wolno.
Wstaję. Mam w nosie ile ona ma lat. Gówniara nie będzie mi stawiać oporu.
Jest co najmniej o głowę niższa,ale za to zwinna jak wąż. Unika mojego każdego ruchu. Kiedy w koncu przecinam jej ostrzem rękę. Ta jednak ignoruje ranę z lejącą się krwią. Wyciągam zza paska drugie ostrze. Finn łapie mnie za kostkę,dając do zrozumienia,że mam się cofnąć. I tak robię.
Dziewczyna wtedy rusza do ataku i w czasie skoku nad ciałem Finna on rani ją w brzuch mieczem. Chwilę jeszcze miota się ,ale po chwili miecz przecina ją tak,że z pleców wystaje jej ostrze. Rozbrzmiewa huk armaty. Bierze mnie na wymioty,ale co tu się dziwić? Nie co dzień mam do czynienia z martwym ciałem nabitym na ostrze.
Odair wstaje i zrzuca ciało,jak lalkę.
Przez chwilę sączy się jeszcze trochę krwi.
- Masz. - mówi Finn wręczając mi kurtkę.
- Nie bierz. Chory jesteś. - mówię wciskając ją jemu.
- Mam katar,a co do gorączki...to lekarzem nie będziesz jednym słowem. - unosi brwi cwaniacko.
- Oszukiwałeś. - sugeruję,a ten się dumnie kłania. Uderzam go w bark, ze śmiechem.
- Fajnie się było wyspać i takim zaopiekowanym być. - przeciąga się,a ja go tylko pukam w czoło.
- Jesteśmy drużyną.- mówię. Finn mruży brwi i klepie mnie po plecach.
Biorę łuk i strzały,jakbym wiedziała jak z tego korzystać. Zabieramy jej również nożyki z paska. Nie ma niestety plecaka. Musiała być na tyle inteligentna,by to zostawić gdzieś indziej.
Dzielę się z Finnem moim pomysłem co do ptaków,które od dłuższego czasu latają nad naszymi głowami.
- Krwawisz. - krzyczę nagle. Patrząc na rozdartą nogawkę chłopaka.
Gówniara musiała go zahaczyć. Brutalne słówka,ale naprawdę po takiej akcji wcale mi jej nie szkoda. Patrzcie jak człowiek potrafi się szybko zmienić.
Dzień,czy dwa darłam się,że nikogo nie zabiję,a teraz? Wszystko poszło się sypać.
- E tam...spróbuj lepiej wystrzelić. - patrzę na niego jak na głupka,bo straciłam wątek.
- Łuk.
- A no faktycznie. - wyrywam się z krainy wyobraźni i wracam już na ziemię.
Łyk jest dla mnie nie małą zagadką. Nie umiem nawet dobrze nałożyć strzały na cięciwę. Dlatego wolałam tego nie dotykać podczas treningów.
Po chwili myślenia zakładam ten kawałek metalu na cięciwę. Ręce mi się trzęsą na potęgę.
Napinam ją celując w niebo. I już mam puszczać kiedy strzała odchyla mi się w lewo,co przyprawia Finna o nie małą dawkę śmiechu.
- Skoro jesteś taki mądry,to sam spróbuj. - mówię wręczając mu sprzęt,a uśmiech nadal nie znika z jego twarzy.
U niego idzie to dużo sprawniej i już po chwili strzała jest w powietrzu,nie trafia niestety w nic. Tylko płoszy kilka ptaków.
- Brawo sokole oko.- komentarzy mi nie brak. Teraz moja kolej.
Próbuję powtórzyć to co on zrobił,ale tym razem wycelować. Ptaki latają w równych odstępach,z równą prędkością. Niczym małe robociki.
Unoszę ostrze nad moją głowę,modląc się bym nie walnęła takiej gafy jak ostatnio.
Wymierzam. Mam.
Zamykam oczy wypuszczając metal z palców.
Ten przecina niebo szybko...jak to strzała. Modlę się by trafiła w cokolwiek. Nawet jakąś jedną cholerną skałę.
Trafia. Ptak pada z dziesięć metrów koło nas,lecz my się nie ruszamy.
Reszta stanęła. Jakby wyrwana z szyku.
-Wiejemy?
- Tak. - szybko zbieram rzeczy i biegniemy w kierunku martwego zwierzęcia.
Ptaki zlatują kolejno rzędami na nas.
Kathreen! Zatrzymuję się. Nie ze względu na moje imię lecz z powodu głosu które to imię powiedziało.
Głos wypełniony cierpieniem,wołający o pomoc. Taki jak słyszałam w moich koszmarach. Ona tu gdzieś jest. Mama.
Wracam w kierunku tego dźwięku.
- Kath wracaj! - krzyczy za mną Odair,lecz ja jak to ja ignoruję go.
Glosy się nasilają,a ja popadam w obłęd.
Staję w miejscu zakrywając uszy dłońmi.
- Słyszysz to? - pytam rozdygotana Finna trzymającego mnie za bark.
- Te ptaki...-szepczę pod nosem. Odair łapie mnie za twarz.
Gdy są przy nas o oczy obija mi się jedno. Błękitne pióra,złoty dziub.
- To Głoskółki. - kończę rwąc kosmyki moich włosów.
Głoskółki to ptaki stworzone przez Kapitol. Powtarzające to co usłyszały.
Tu jest mama,musi. Wyrywam się z ucisku Finna biegnąc przed siebie dalej otoczona przez ptaki.
Katie. Colton! Nic nie widzę. Kucam na ziemi ukrywając głowę w kolanach.
Zawodzą jeszcze chwilę. Dziubą mnie w głowę,po kurtce,szyi.
Gdy powoli się przerzedzają podnoszę głowę i staję. Jakby się zamgliło. Przy dekolcie mam mokrą koszulkę. Dotykam tam,a krwawa plama zostawia czerwony ślad na moich palcach. Widać ptak za mocno musiał dźgnąć.
-Kath. - ktoś mnie woła. To nie ptaki i nie Finn.
Odwracam się i widzę chłopca którego miałam nie zobaczyć. Którego miały zjeść wilki. Ma podartą koszulkę i ślad pazurów na połowie twarzy.
Jestem rozdygotana i jakby przyćmiona.
- Dobranoc.- mówi i po dziwnym geście odbiega. Kath uciekaj słyszę za plecami,natomiast po chwili mówca tych słów zjawia się przede mną jak tarcza i zastyga w bezruchu z lekkim grymasem na twarzy.
Był moją tarczą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D