Momentalnie odzyskuję świadomość.
Opada na kolana.Srebrne ostrze przebiło mu plecy. Wbiło się niczym w słabą tarcze,tylko różnicą jest to,że on nie jest słaby.Malinowe usta tracą swoją barwę,pokrywając się powoli krwią wypływajacą z nich.
- O Boże! - krzyczę,a raczej wyję w niebo kucajac przy Finnie. Łapię go pod plecy,nie pozwalając,na głębszą ranę.
- To nic. - sapie oddychając coraz wolniej. Oczy wypełniają mi się wielkimi jak grochy łzami.
- Ty nie możesz. Finn nie...błagam. - płaczę tak jak nigdy w życiu. Chcę mu pomóc. Muszę mu pomóc.
- Ja tu będę. Pamiętaj. - mówi gładzac dłonią moją trzęsacą się brodę. Klatka piersiowa mojego chłopca tylko drga,to nawet się nie unosi. Jego błękitne oczy niczym morska fala powoli zakrywają się mgłą z minuty na minute tracąć swój blask.
- Będę tu. - zjeżdza słabą dłonią po szyji,zatrzymujac się na...sercu.
Cała się trzęsę. Nie mam siły by coś powiedzieć.
- Pamiętaj...w..- i tego już nie kończy. Gaśnie. Rozbrzmiewa huk armaty.
Odkładam go na Ziemie drgającymi dłonmi całe oblepione kleistym czerwonym płynem. Wiem co chciał powiedzieć. Wpadam w histerię. Łzy spadają na bladą twarz mojego chłopca.
Uderzam go,krzyczę by wracał,by mnie nie zostawiał.
Wyję z bólu,który mnie rozcina. To moja wina. To wszystko moja wina. Opieram się łokciami o klatkę piersiową chłopaka,kryjąc w obkrwionych dłoniach twarz.
Wyję...z bezsilności. Nic nie mogę już zrobić.
Pozwoliłam mu umrzeć.Umarł na moich rękach. Nie spojrzę nigdy Annie w oczy. Nie chcę jej widzieć. Straciła wszystko co miała,Finn był jej całym światem.
Wyciągam z jego pleców sztylet i układam go prosto.
Palcami zamykam mu uczy. Wygląda jakby spał i faktycznie śpi. Snem,z którego nie jest mu dane się wybudzić.
Nie kryję łez,bo po co? Prostuję plecy próbując zatrzymać oddech,nie daję rady.
Łzy jakby nie miały końca sapdają na zimne ciało Finna.
Unoszę jego dłoń i kładę sobie na sercu.
-Zawsze tu będziesz. Mój chłopcze. - szepczę,dając upust mojej histerii.
- Twój ojciec jest z ciebie dumny. - powtarzam głośniej tym razem do wszystkich kamer dookoła mnie,by wszystkim przed telewizorami przypomnieć,że Odair jest synem kogoś kto już został zamordowany przez Kapitol.
Chylę głowę i składam na lodowatych ustach Finna delikatny pocałunek. Pierwszy mój prawdziwy. Ostatni nasz.
Ściągam z niego kurtkę i nakładam ją na plecy.
Ręce układam złączone na jego brzychu,trzymające ostrze,które go zabiło.
Wstaję,wycierajac za dużym rękawem łzy z polików,które i tak po krótkim czasie są znów całkiem mokre.
Wtedy do głowy przychodzi mi jedna bardzo istotna myśl. Dotykam ust wskazującym, środkowym i serdecznym palcem lewej dłoni i wyciągam je ku niebu. To stary i rzadko spotykany gest z dystryktu dwunastego, sporadycznie używany podczas pogrzebów. Oznacza podziękowanie, a także podziw. Tak żegna się kogoś drogiego sercu. Kogoś takiego jak Finn.- Spotkamy się. - mówię dotykając ust palcami. Odchodzę,by znowu zostawić go samego.
Chowam się za jednym z drzew sto metrów dalej. Po chwili przylatuje poduszkowiec,a srebrne szczypce zabierają Odaira z areny.
Zakładam na plecy kolczan,a w dłoń chwytam łuk. Jestem pusta. Wyję ku niebu,rozdrapując ranę na poliku i na szyi by zaczeły krwawić. Czuję się winna,bo gdyby nie te cholerne ptaki i ten cholerny pierdzielnięty Eithan,Finn mógłby to nawet wygrać.
Wracam myślami do jego oczu,ciemnych wypalomych niczym pogożelisko,zawsze posiadających tą jasną iskierkę szaleństwa po swoim ojcu.
Oczy mam opuchnięte od stale płynących przez nie łez. Jestem rozchwiana.
Muszę ruszyć w drogę,bo nie wytrzymam w jednym miejscu. Rana na szyji wysła,więc nie mam co się martwić.
Nie ma jeszcze godziny piętnastej gdy dochodzę do Rogu Obfitości. Piakowe wydmy trochę opadły,a podesty dla trybutów wchłonęła ziemia,wysuwając na ziemie malutkie oczka wodne.
Jest pusto i cicho. Sama zastanawiam się po co w sumie tu przyszłam.
Gdy już mam wychodzić zza Złotej Ściany ktoś wychodzi.
Nadstawiam ucha.Odległość dzieląca mnie od złotej budowli jest na tyle optymalna,że widzę dokładnie co tam jest,oraz mogę usłyszeć rozmowy. Natomiast w przypadku zagrożenia mogę szybko się wycofać,mając dużą przewagę.
- Wpadła jak śliwka w kompot. Choć szkoda mi trochę chłopaka. Był uroczy.- właścicielka słodkiego głosiku obraca w dłoni trójząb.
- W jaki kompot? Zawaliłem. Musimy ją znaleźć zanim to ona nas dopadnie,a uwież mi. Kobieta w jej stanie jest bardziej zabójcza niż pistolet. - kwituje wyrywając z dziewczynie broń z pogardą.
Poluje na mnie. Robił to od początku,ależ byłam głupia. Na siłę szukająca przygód.
Odchodzę widząc,że na uzupełnienie broni nie mam co liczyć.
Cofam się wolnymi krokami,bez szelestu.
Nastąpuję jednak na gałąź,która pod uciskiem mojej nogi pęka wydając donośny dźwięk. Wzrok Eithana oraz dziewczyny od razu skierował się na mnie.
Obracam się na pięcie i zaczynam biec. Nogi plączą mi się i mało co nie uderzam ciałem o ziemię.
-Annabeth szybciej. -Słyszę za plecami. Nie mam pomysłu. Jest tu tak pusto,że nawet mały krzaczek byłby dla mnie dobrą kryjówką.
Wtedy nachodzi mnie myśl.
Dookoła są pojedyncze drzewka,bo nawet nie można ich nazwać porządnymi drzewami. Podbiegam do jednego i jak w transie wskakuję z gałęzi na kolejną gałąź. Rwąc szybko te najbardziej zbliżone ziemi.
Igły skutecznie maskują moją obecność więc prawie mnie nie widać. Gdy słyszę kroki wstrzymuję oddech.
- Mówiłem,abyś się ruszała. -
Eithan jest doprowadzony do szału. Annabeth jedynie śmieje się jak wariatka.
Chłopak nie jest taki jak wcześniej. Żyła na bladym czole urosła mu do takiego stopnia,jakby zaraz miała wybuchnąć.
Zaciska ręce na ostrzu po czym wbija go głęboko w klatkę piersiową. Powstrzymuję się od krzyku.
-Jesteś tak samo głupia i naiwna jak ona.
Dlatego obje skończycie tak samo. - mówi z pogardą,kopiąc ranną w głowę.
Chwilę jeszcze patrzy na nią po czym odchodzi.Armata strzela,a po chwili pojawia się poduszkowiec.
Nie ma już chłopca,który wzbudził u mnie zaufanie w zaledwie tydzień. Nie ma nikogo.
Opada na kolana.Srebrne ostrze przebiło mu plecy. Wbiło się niczym w słabą tarcze,tylko różnicą jest to,że on nie jest słaby.Malinowe usta tracą swoją barwę,pokrywając się powoli krwią wypływajacą z nich.
- O Boże! - krzyczę,a raczej wyję w niebo kucajac przy Finnie. Łapię go pod plecy,nie pozwalając,na głębszą ranę.
- To nic. - sapie oddychając coraz wolniej. Oczy wypełniają mi się wielkimi jak grochy łzami.
- Ty nie możesz. Finn nie...błagam. - płaczę tak jak nigdy w życiu. Chcę mu pomóc. Muszę mu pomóc.
- Ja tu będę. Pamiętaj. - mówi gładzac dłonią moją trzęsacą się brodę. Klatka piersiowa mojego chłopca tylko drga,to nawet się nie unosi. Jego błękitne oczy niczym morska fala powoli zakrywają się mgłą z minuty na minute tracąć swój blask.
- Będę tu. - zjeżdza słabą dłonią po szyji,zatrzymujac się na...sercu.
Cała się trzęsę. Nie mam siły by coś powiedzieć.
- Pamiętaj...w..- i tego już nie kończy. Gaśnie. Rozbrzmiewa huk armaty.
Odkładam go na Ziemie drgającymi dłonmi całe oblepione kleistym czerwonym płynem. Wiem co chciał powiedzieć. Wpadam w histerię. Łzy spadają na bladą twarz mojego chłopca.
Uderzam go,krzyczę by wracał,by mnie nie zostawiał.
Wyję z bólu,który mnie rozcina. To moja wina. To wszystko moja wina. Opieram się łokciami o klatkę piersiową chłopaka,kryjąc w obkrwionych dłoniach twarz.
Wyję...z bezsilności. Nic nie mogę już zrobić.
Pozwoliłam mu umrzeć.Umarł na moich rękach. Nie spojrzę nigdy Annie w oczy. Nie chcę jej widzieć. Straciła wszystko co miała,Finn był jej całym światem.
Wyciągam z jego pleców sztylet i układam go prosto.
Palcami zamykam mu uczy. Wygląda jakby spał i faktycznie śpi. Snem,z którego nie jest mu dane się wybudzić.
Nie kryję łez,bo po co? Prostuję plecy próbując zatrzymać oddech,nie daję rady.
Łzy jakby nie miały końca sapdają na zimne ciało Finna.
Unoszę jego dłoń i kładę sobie na sercu.
-Zawsze tu będziesz. Mój chłopcze. - szepczę,dając upust mojej histerii.
- Twój ojciec jest z ciebie dumny. - powtarzam głośniej tym razem do wszystkich kamer dookoła mnie,by wszystkim przed telewizorami przypomnieć,że Odair jest synem kogoś kto już został zamordowany przez Kapitol.
Chylę głowę i składam na lodowatych ustach Finna delikatny pocałunek. Pierwszy mój prawdziwy. Ostatni nasz.
Ściągam z niego kurtkę i nakładam ją na plecy.
Ręce układam złączone na jego brzychu,trzymające ostrze,które go zabiło.
Wstaję,wycierajac za dużym rękawem łzy z polików,które i tak po krótkim czasie są znów całkiem mokre.
Wtedy do głowy przychodzi mi jedna bardzo istotna myśl. Dotykam ust wskazującym, środkowym i serdecznym palcem lewej dłoni i wyciągam je ku niebu. To stary i rzadko spotykany gest z dystryktu dwunastego, sporadycznie używany podczas pogrzebów. Oznacza podziękowanie, a także podziw. Tak żegna się kogoś drogiego sercu. Kogoś takiego jak Finn.- Spotkamy się. - mówię dotykając ust palcami. Odchodzę,by znowu zostawić go samego.
Chowam się za jednym z drzew sto metrów dalej. Po chwili przylatuje poduszkowiec,a srebrne szczypce zabierają Odaira z areny.
Zakładam na plecy kolczan,a w dłoń chwytam łuk. Jestem pusta. Wyję ku niebu,rozdrapując ranę na poliku i na szyi by zaczeły krwawić. Czuję się winna,bo gdyby nie te cholerne ptaki i ten cholerny pierdzielnięty Eithan,Finn mógłby to nawet wygrać.
Wracam myślami do jego oczu,ciemnych wypalomych niczym pogożelisko,zawsze posiadających tą jasną iskierkę szaleństwa po swoim ojcu.
Oczy mam opuchnięte od stale płynących przez nie łez. Jestem rozchwiana.
Muszę ruszyć w drogę,bo nie wytrzymam w jednym miejscu. Rana na szyji wysła,więc nie mam co się martwić.
Nie ma jeszcze godziny piętnastej gdy dochodzę do Rogu Obfitości. Piakowe wydmy trochę opadły,a podesty dla trybutów wchłonęła ziemia,wysuwając na ziemie malutkie oczka wodne.
Jest pusto i cicho. Sama zastanawiam się po co w sumie tu przyszłam.
Gdy już mam wychodzić zza Złotej Ściany ktoś wychodzi.
Nadstawiam ucha.Odległość dzieląca mnie od złotej budowli jest na tyle optymalna,że widzę dokładnie co tam jest,oraz mogę usłyszeć rozmowy. Natomiast w przypadku zagrożenia mogę szybko się wycofać,mając dużą przewagę.
- Wpadła jak śliwka w kompot. Choć szkoda mi trochę chłopaka. Był uroczy.- właścicielka słodkiego głosiku obraca w dłoni trójząb.
- W jaki kompot? Zawaliłem. Musimy ją znaleźć zanim to ona nas dopadnie,a uwież mi. Kobieta w jej stanie jest bardziej zabójcza niż pistolet. - kwituje wyrywając z dziewczynie broń z pogardą.
Poluje na mnie. Robił to od początku,ależ byłam głupia. Na siłę szukająca przygód.
Odchodzę widząc,że na uzupełnienie broni nie mam co liczyć.
Cofam się wolnymi krokami,bez szelestu.
Nastąpuję jednak na gałąź,która pod uciskiem mojej nogi pęka wydając donośny dźwięk. Wzrok Eithana oraz dziewczyny od razu skierował się na mnie.
Obracam się na pięcie i zaczynam biec. Nogi plączą mi się i mało co nie uderzam ciałem o ziemię.
-Annabeth szybciej. -Słyszę za plecami. Nie mam pomysłu. Jest tu tak pusto,że nawet mały krzaczek byłby dla mnie dobrą kryjówką.
Wtedy nachodzi mnie myśl.
Dookoła są pojedyncze drzewka,bo nawet nie można ich nazwać porządnymi drzewami. Podbiegam do jednego i jak w transie wskakuję z gałęzi na kolejną gałąź. Rwąc szybko te najbardziej zbliżone ziemi.
Igły skutecznie maskują moją obecność więc prawie mnie nie widać. Gdy słyszę kroki wstrzymuję oddech.
- Mówiłem,abyś się ruszała. -
Eithan jest doprowadzony do szału. Annabeth jedynie śmieje się jak wariatka.
Chłopak nie jest taki jak wcześniej. Żyła na bladym czole urosła mu do takiego stopnia,jakby zaraz miała wybuchnąć.
Zaciska ręce na ostrzu po czym wbija go głęboko w klatkę piersiową. Powstrzymuję się od krzyku.
-Jesteś tak samo głupia i naiwna jak ona.
Dlatego obje skończycie tak samo. - mówi z pogardą,kopiąc ranną w głowę.
Chwilę jeszcze patrzy na nią po czym odchodzi.Armata strzela,a po chwili pojawia się poduszkowiec.
Nie ma już chłopca,który wzbudził u mnie zaufanie w zaledwie tydzień. Nie ma nikogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D