wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 29

Wstaję, przełykając głośno śinę.
Medalik odbija delikatne promienie zachodzącego słońca.Tworząc różowawą linię świateł.
Zamykam go,jeszcze ostatni raz spoglądając na zdjęcia.
Złoty łańcuszek nakładam na lodowatą szyję,zagryzając delikatnie wargę gdy tylko metal dotyka skóry.
Skaczę,strącając kurtkę Finna,która niczym kurtyna opada na moją twarz zasłaniając całe pole widzenia.
Na arenie nie roi się od Trybutów. Z moich obliczeń jest nas...maksymalnie czterech,pięciu.
Chyba,że mój umysł zwykle uciekający od niepotrzebnego liczenia kogoś nie doliczył.
Jestem ciekawa jak przeprowadzą wywiad z moją rodziną. O ile w ogóle to zrobią.
Wizja zapłakanego Coltona,który na tym świecie nie ma już prawie nikogo przyprawia mnie o dreszcze.
Uciekam od tego wyobrażenia.
Jestem głodna i spragniona,lecz wyprawa bez niczego na róg Obfitości nie wróży mi dobrze.
Teraz czuję jakby nową energię. Mając przy sercu kawałek moich rodziców,zarówno brożkę jak i medalik.
Z tyłu głowy ciągle czuję wyrzuty sumienia,oraz ból po stracie Finna,który był moją jedyną bliską osobą... tutaj.
Unoszę głowę ku niebu słysząc głośny głos komentatora.
- Dziś o zachodzie słońca odbędzie się Uczta. Każdy trybut desperacko potrzebuje daru,który otrzyma. Niech los zawsze wam sprzyja. - Koniec komunikatu.
Uczta jest to jednym słowem jedna wielka krwawa rozdawajka prezentów.
Wtedy każdy z nas może liczyć na prezent ratujący życie. Może to być woda,kromka chleba,miecz,a nawet skarpetki.
Wszystko. Dla jednych ten podarunek może znaczyć wygraną. Ja nie wiem co powinno tam być. Jedynej rzeczy jaką teraz potrzebowałam jest Finn,ale tego niestety nie da się spakować w małej torbie.
Pójdę tam,by oszacować ilość trybutów i upewnić się w swoim przekonaniu co do ich liczby.
Skoro uczta jest o zachodzie słońca,już muszę ruszać.
Mimo iż nie jestem daleko od Rogu,muszę znaleć sobie kryjówkę nim zjawią się inni.
Gdy dochodzę do miejsca mniej więcej sto metrów od złotej budowli kryję się na jednym z samornych drzew. Wspinaczka wychodzi mi dużo gorzej niż ostatnio,ale na szczęście mam łuk,którym dałam radę się podciągnąć wyżej.
Z tej odległości mogłabym wszystkich wystrzelić,lecz znając mojego cela,tylko zdradziłabym moją obecność.
Mija cały dzień. Bawiąc się medalikiem nie zauważyłam żadnej zmiany. Jakbym ja,jako jedyna była w tym miejscu. Pakunek nie jest dla mnie ważny dlatego wolę zostać tutaj. Znaczy w swoim znaczeniu zawsze jest ważny,lecz nie mam zamiaru bić się o to na śmierć i życie.
Gdy zapada zmrok z ziemi wysuwa się srebrny stół z czteroma pakunkami oznaczonymi liczbą danego dystryktu. Zwracam uwagę na prezent Eithana,większych rozmiarów,zastanawiając się co tam może być.
Potem kolejno stoją dla mnie ,trybutów z 6 i 8.
Buszuję w pamięci,próbując skojarzyć chociaż ich twarze,lecz pamięć jest pusta.
Mijają minuty,lecz nikt nie się nie pojawia.
Rozwarzam w głowie listę za i przeciw,by teraz ruszyć. Gdy wychodzi mi,że w sumie co mi szkodzi zsuwam się po pniu,delikatnie i bezszelesnie na ziemię. Wychodzę do przodu, ostatni raz badając wzrokiem teren.
Nachodzą mnie wątpliwości.
Występuję jednak,najszybiej jak potrafię biegnąc w kierunku stołu.
Gdy jestem w połowie drogii słyszę za sobą krzyki,lecz nie towarzyszące ranie,bólu czy innych bzdet,lecz krzyki wołające "i tak zginiesz". Nie mam śmiałości odwrócić głowę i biegnę szybciej. Gdy jestem przy stole wyciągam tylko rękę by złapać pakunek. Gdy palce dotykają czarnego materiału,zaciskając się delikatnie odskakują równie szybko,gdy metal oszczepu rzuconego w moim kierunku trafia w nadgarstek.
Opadam na ziemię,przyciskając blącą dłoń do klatki piersiowej.
Dziewczyna z szóstki bierze pakunki i uwarzając,że umieram odbiega. Zamiera jednak w miejscu kilka metrów dalej,opadajac na kolana i odrzycając torbę na ziemię. Czarna rękojeść miecza wystaje jej z pleców,tak jak to było u Finna.
Rozbrzmiewa Armata.Podnoszę wzrok w kierunku atakujacego. Eithan idzie dumnie,nie kryjąc,że on tu jest panem sytuacji i to on wyznacza,kto orzeżyke,a kto zginie.
Mierzy pole wzrokiem i zatrzymuje wzrok na mojej sylwetce.
Podnoszę się szybko na nogi i zaczynam uciekać.
Trybut z pierwszego dystryktu jednak mnie nie goni.Zajęty walką z inną osobą daje mi uciec. Wiem,że jest zdolny do tego by skręcić kark każdemu w czasienie dłuższym niż sekunda.
Bawi się tylko w kotka i myszkę.
Staję w miejscu gdy niebo przszeszywa huk. Owszem Uczta jest pomocna,ale ,że aż tak?
To jest trochę śmieszne i albo Eithan jest tak wkurzony,albo przeciwnik wygrał tylko ze względu na wielki umysł.
Panikuję zdając sobie sprawę,że to koniec.
Zbiegam po górce,na której odszedł Finn,symbolicznie patrząc na jeszcze czerwoną ziemię.
Biegnę dalej zastanawiając się jakim cudem przeszłam taką odległość w tak krótkim czasie.
Arena to nie plastelina,żeby mogła się kurczyć po odkształtnieniu.  Gdy dobiegam do końca areny,gdzie przede mną tylko przepaść,zaczynam naprawdę panikować. "Mogłam siedzieć na tym cholernym drzewie" ganie się.
Przestrzeń może być porównana jedynie do szkolnego dziedzińca. Pustego, i dziwnie smutnego.
-No proszę,proszę. - słyszę.
- Kogo my tu mamy,czyż nie nasza Katherina? Równie łatwowierna jak słaba. - wymawia swój monolog zbliżanąc się do mnie wolnym,ale pewnym ruchem..prawą dłonią przeczesuje grafitowe włosy układając grzywkę.
- Jesteśmy sami. Kiedyś o tym marzyłaś? Chciałaś uciec od świata,który tak cię skrzywdził.Zagrał na twoich emocjach,odebrał ci bliskich.
Teraz ty do nich dołączysz,tak samo jak twoja matka. Potrafisz tylko niszczyć. - kończy spluwając za siebię i ściskjąc w dłoni srebrne ostrze.
-Zrób to,chyba że jesteś za słaby. Słabszy i gorszy od bliskiej rodziny zagubiony i nie zauważany przez rodziców ,a zwłaszcza ojca. Który gardzi tobą tak mocno,że posłał cię na Igrzyska. Jesteś sam. Co ty myślałeś? Ja nie chcę być tylko pionkiem w twoich igrzyskach.- Mam go dość. Eithan zagubił się niczym w labiryncie. Na treningach często mi opowiadał o swojej cudownej rodzinie,nie jestem głupia,by domyślić się,że jest to tylko i wyłacznie jego wyobrażenie. Chłopak dyszy ciężko,z wściekłości która z minuty na minuę wzrasta do takich rozmiarów,że sama się boję.
On jest słaby,bo jest sam.
Gdy dochodzi do szczytów biegnie w moim kierunku.
Ja tylkl wysuwam nogę do przepaści. Wpadając w nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D