wtorek, 19 lutego 2019

Rozdzial 20

Noc.
Tępy mrok ogarniał moje ciało,owijając je i dusząc .
Biegnę przed siebie, uciekając leśną drogą przed watachą dzikich psów próbujących wygryść mi serce z piersi.
Umadam.
Wilcze jęki wyją głośniej,a potężne ruchy odbijają się echem po ziemi.
Dyszę gdyż brakuje mi oddechu ,który jakby zastygł mi w piersi.
Idą. Jestem martwa,już teraz zaraz.
Są za pniem drzewa,już czekam kiedy zobacze białe niczym śnieg kły skąpane w czerwonej krwi swoich ofiar.
Drzewa chuczą jakby miały obalić moje ciało,lecz śmierć nie nadchodzi.
Zapada cisza,a niebo przecina złoty brzask.
Wstaję i podchodzę do drzewa.
Kathreen Kathreen leci seriami,cichy jęk. Zerkam za drewny pień.
Siedzi ona skulona,bezbronna. Mama.
Chcę jej pomóc. Próbuję biec,rwę powietrze,lecz nie mogę zrobić kroku do przoducoś jakby szyba oddzielająca mnie od niej uniemożliwia ruch.
Wstaje i staje na przeciw mnie opierając blade,chude dłonie na szybie.
Oczy ma ciemne,wypalone niczym pogorzelizko.
Uderzam o barierę,a ona po każdym zetknięciu mej dłoni z...tym czymś opada na ziemię,jakbym uderzała ją.
Przestaję,a ona staje na nogi.
Patrze na nią ze łzami w oczach,chyląc wzrok próbując ze wszystkich sił nie próbując by słony płyn uwolnił się z pod powiek.
Coś śmiga mi za uchem,a ciche oddechy matki ustają.
Podnoszę głowę już gdy leży,a bariera pokryta jest smugą krwi.
Srebrne ostrze wychodzi końcem z brzucha mamy,w panice próbuję się przedostać,by jej pomóc.
Krzyczę w niebogłosy "Pomocy",lecz głuche słowa nawet nie mają echa w lesie.
Ostatkami sił podnosi głowę i wtapia wzrok w pole za mną.
Odwracam się kiedy srebrne ostrze przecina mi gardło.
Duszę się.
Patrzę na mojego oprawcę...To Eithan.
Zrywam się jak poparzona z ziemi na której zasnęłam wczorajszego dnia.
Owijam dłonie dookoła głowy łącząc fakty i to co zobaczyłam.
Głęboko oddycham,próbując uspokoić serce próbujące jakby wyrwać się z piersi.
Co to miało znaczyć?
Halo Kath,to tylko głupi sen - powtarzam to sobie,lecz dziwny ucisk nie znika,w sumie nawet jeszcze bardziej mnie ciśnie z każdym wypowiedzianym wersem.
Wstaję,oglądając jednen wielki huragan z rzeczy jaki wciąż jakby wiryje popychając już porozrzucane...wszystko.
Wydarzenia z wczoraj pamiętam jak przez mgłę.
Idę do łazienki opierając się delikatnie tp o szafę,to o futrynę drzwi.
Patrzę do lustra.
Zdarcie na poliku dziwnie spuchło.
Marien mnie zabije myślę, kiedy przypomina mi się,że i tak dziś zginę.
Pluskam twarz lodowatą wodą tyle razy,żeby zaczęła mnie boleć.
Myślé o wszystkim i o niczym.
Mój tata nie żyje. Moja matka nie wiem,ale chyba też. Nie mam nikogo...nie ma...Colton!
Otrząsam się momentalnie. Dziwne,że o nim zapomniałam.
Ja nie jestem sama. On jest sam.
Odpycham się od zlewu i wybiegam z pokoju w popłochu.
Drzwi trzaskają za mną o ścianę,a ja szybko zbiegam ze schodów do głuchego salonu.
Awoksy kręcą się to tu to tam przygotowując stół na śniadanie.
-Która godzina? - pytam,a ona wskazuje mi zegar.
Mam zamiar powiedzieć jej coś w stylu "Na zegar to se mogłam zerknąć" kiedy przypominami się,że nie może mówić,więc jedyne co zginam głowę i wpatruję się w szklaną twaflę zegara,nad drzwiami windy.
Jest przed piątą rano.
Osobiścir dziwię się,że Finn mógł spać,i Marien od godziny 0:00 nie chodzi krzycząc jak to piękny mamy dzień.
Cofam się,tyłem i wpadam na kogoś schodzącego ze schodów.
- O Katerina. To ty załatwiłaś nam pobudkę. - patrzy na złoty zegarek,na prawej ręce.
- O! Tylko dwie godziny przed czasem. A dziś moja droga eneevia jest ci szczególnie potrzebna. - Tak to Jacob. Odziany w czerwony szlafrok z jedwabiu i puchate kapcie misie.
- Przepraszam. - mruczę,a mój bojowy napęd odchodzi jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Chciałaś porzegnać się ze światem? - mówi z przekąsem,a ja spuszczam wzrok próbując odejść.
- Nie czekaj! Nie o to mj chodziło. - odwracam się pod wpływem jego głosu.
- Czy on żyje?! - pytam się.
- Kto?
- Colton. Mój brat. - zaciągam nosem,gdyż chwilowo gra twardej dziewczyny mi nie wychodzi.
- Colti,dolti. Zobaczymy. - mówi,a ja robię twarz na mix "O co mu chodzi?!" oraz "Co do jasnej cholery?!".
Skina na mnie palcem,jak na wiernego pieska. Zagłębiając się w korytarz za schodami.
Dochodzimy do ściany.
-No i? - pytam,a on tylko przewraza oczami szukając czegoś w kieszeni.
- Ciesz się kochanie,że takie kontakty mam. - Co?!
W końcu wyciąga mały pęczek srebrnych kluczy,i wkłada jeden z nich w małą dziurkę w rogu ściany.
Ciekawa kryjówka.
Ściana się rozsuwa,a Jacob pcha mnie do niej,zamyka się.
- Teraźniejsze centrum szkoleniowe ,wraz z Domem trybutów jest zorganizowane w miejscu dawniejszych domów mieszkalnych,gdyż stare zostało zrównane z ziemią - tłumaczy,tylko po co mi to wiedzieć skoro stoję w ciemnym czymś z Jacobem,który ma problemy ze sprawami gdzie nie mam zamiaru mu pomagać.
- Kapitol obawiał się ataku dystryktów od ponad pół wieku,dlatego potrzebny był kontakt z dystryktami zawodowców. - Kończy wypowiedź i włącza światło.
Moim oczą ukazuje się tysiące ekratów,klawiatur,maszyn.
- Co to jest? - pytam.
- Centrum dowodzenia kontaktu pomiędzy dystryktami. .
- Akurat na naszym piętrze? - pytam z ironią.
- Jesteśmy chwilowo pod ziemią. Dostęp do tego miejsca jest z każdego piętra. Na czas ataków służył również jako schron. - podnoszę ręce do góry ze zdziwieniem,a on rzuca mi uśmiech.
Podchodzi do konsoli i uruchamia ekran.
-D40261. - mówi,a na ekranie pokazuje się pokój buistrza mojego domu.
Ktoś wchodzi przez drzwi.To sam burmistrz.
- Jacobie jaka sprawa? - podchodzi z uśmiechem.
- Proszę o informację na temat Coltona Mellarka. - podchodzę za niego,a Butmistrz gdzieś dzwoni.
- Colton jest na parterze i wraz z Penny ogląda Igrzyska. Rodzina Mellarków zawsze była mi droga,a po śmierci pana choć na czas igrzysk przygarneliśmy młodego. - mówi.
Odpycham Jacoba tak,że upada kawałek dalej.
- Muszę go go zobaczyć. - Burmistrz chwile patrzy na mnie jak na ducha i wychodzi.
-Niech pan zaczeka! - wołam z łzami w oczach,czekając,aż ekran zgaśnie ale tak się nie dzieje.
Drzwi się otwierają i wbiega przez nie mała blada istotka.
Blond loczki podskakują przy każdym kroku.
- Colton. - prycham płaczem .
- Katie! - śmieje się i podbiega do ekranu,delikatnie dotykając małą rączką ekranu.
- Wrócisz do mnie?! Bo tu jest strasznie smutno i strasznie. Penny mówi,że mogę u niej zamieszkać jak nie wrócisz,ale wrócisz prawda? - ocieram dłonią potoki łez.
- Tak wrócę kochanie!...Obiecuję! - płaczę,a on śmieje się od ucha do ucha.
- Kocham cię. - mówię i ekran gaśnie.
- Dlaczego mi tego nie pokazano wcześniej?! - jęczę.
- Jedno połączenie zabiera prąd połowie miasta,a do tego władza nie powinna o tym wiedzieć .-odpowiada.
Mój Colton żyje. On Żyje. On nie może być sam. I nie będzie.
~*~
Kolejno wszystko mijało jak w zegarku.
Śniadanie.
Higiena,projektantki.
Strój na arenę jest dziwny.
Czarny kombinezon zakrywający moje ciało od głowy do nóg. Kurtka skórzana,jakieś wełniane bolerko.
Czarne botki.
Do tego mój ukochany kucyk.
Sophie stwierdziła,że nie ma pojęcia czym będzie arena.
Moje myśli malują się na Coltonie.
Muszę walczyć.
O punkt 10 wywieźli nas z ośrodka i przetranspotrowali na pola za Kapitolem.
Jeszcze w poduszkowcu podali mi , Finnowi i innych trybutą lokalizatory "byśmy się nie zgubili".
Wymieniłam spojrzenia z Eithanem i wyprowadzili do 22 przejść.
Po wejściu do sali od razu weszłam do cylindra,lecz przed zamknięciem drzwi zauważyłam na stole przy ścianie mały świecący przedmiot.
W ostatnim momencie wyszłam i podeszłam do niego.
To była brożka z Kosogłosem,złota, piękna robota.
Oni i tak cię nie złamią. Pamiętaj kto jest prawdziwym wrogiem i Nie Zgiń.
- Wiesz kto.
Zapinam brożkę na kurtce i wchodzę do cylindra,który po chwili unosi mnie.
Blask słońca oślepia mnie.
Jest głycho i...cholernie gorąco.
Jesteśmy na pustyni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D