wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 19

To nie możliwe. Proste zdanie,którym tak wiele można wypowiedzieć,zdanie pozostawiające tyle pytań,bez odpowiedzi,że aż boli.
Eithan odkłada mnie na ziemię dopiero w samej windzie.
- Wiedziałeś?- pytam,zaciągając się płaczem jego reakcja jest praktycznie taka sama jak Finna.
Zamyka oczy i chyli głowę,bez większego wyrazu.
- Kath..mówili o tym w telewizji. Myślałem,że wiesz. Szczerze mówiąc ja nie bawię się w scenki z kondolencjami. - Jego odpowiedź,była bardziej sensowna niż Odaira. Cała się trzęsę.
Winda się zatrzymuje,a awoksy ze zdziwieniem otwierają nam drzwi,mierząc nie mało Eithana.
Przechodzę na piętro do pokoju by najchętniej się umyć i zniknąć z powierzchni tego świata.
Myjąc twarz brunet zaczyna dziwną rozmowę,oglądając moją nieudolną próbę zmywania makijażu.
- Zmycie maski musi być ciężkie i w praktyce i w przenośni.
- Staje się gorsze jeśli zatracamy się w wyimaginowanym obliczu siebie zapominając kim się jest.
-Proste zdanie,które jest chyba jednym prawdziwym jakie dziś usłyszałem. - odpowiada,a ja patrzę na niego. Teraz mam tylko sojusz z nim. Finna już nie ma.
Eithan przeczesuje dłonią moje włosy ,a ja zatapiam się w jego szarych i głębokich jak otchłań oczach.
Otchłań,płacz.Tylko to maluje mi się w głowie.
Obraz martwego Ojca,wiszącego niczym na stryczku. Colton zagubiony w swojej rzeczywistości.
Kapitol osiągnął cel. Zniszczył go. Tak jak zniszczył mnie,tak jak zniszczył Finna,jak złamał Annie,zepsuł Marien,upił Haymitcha.
On tylko niszczy.
Płaczę znowu. Wtulona w klatkę piersiową Eithana.
-Twój garnitur .- mówię spoglądając na wielką plamę z tuszu i pudru malującą się idealnie na białej niczym śnieg marynarce.
-Jakby była moja bym się bardziej przejął.- Odpowiada,a ja prycham jak głupia,zaciągjąc nosem.
- Dziękuję. -mówię,a on kiwa głową, z pobłażaniem wypisanym na twarzy.
Podnoszę wzrok na niego.
Nie znam go,lecz chwilowo na nim okazuję moje wszystkie emocje,to chore biorąc pod uwagę iż za kilka godzin może będzie próbował mnie zabić.
Chwytam jakby ostatnią deskę ratunku na morzu samotności,troszku tragikomiczne.
Coś jakby on zajął miejsce Finna,przynajmniej na ten czas.
Chyli głowę,a ja łącze z nim czoło.
Nasze nosy się stykają i mam świadomość,że wystarczy jedynie chwila,by stało się coś co pomiędzy mną i Finnem zerwało niewidzialną więź.
Potłukło ją jak szkło,które teraz jest rozdarte na tysiące kawałków wolno leżących gdzieś na ziemi,deptanych przez innych. Zamykam oczy,a po poliku spływa mi wolna łza.
Eithan łapie mnie za brodę,unosząc ją delikatnie do góry.
Wyjątkowo w odróżnieniu od Finna,nie jest to przerażające i z zaskoczenia.
Tylko delikatne i sama nie wiem jak mam to nazwać.
Chyli się tak do puki jego wargi nie dotykają moich.
Całuje mnie,a ja...oddaję pocałunek. Nie mam pojęcia,czy to przez emocję,czy to jakaś część mnie po prostu tego chciała.
Idzie krok dalej,tak,że opiera ciężar mojego ciała na zlewie.
Cholernie szalone. Działam niczym w transie,otumaniona,nie myślę.
I wtedy otwierają się drzwi od łazienki.
Odrywamy się od siebie momentalnie,a Finn rzuca się z pięsciami na Eithana.
Krzyczę "Stop!" ale to nic nie daje.
Eithan jest silniejszy i odpycha Finna,a ja wchodzę pomiędzy nich.
- Idź. - mówię do Odaira takim tonem jak do pasożyta.
Finn przeciera dłonią nos i z furią piszącą się na twarzy mierzy nas wzrokiem.
Stoi chwilę bez ruchu i odchodzi trzaskając drzwiami.
- Przepraszam - mówi Eithan i wychodzi również.
Wybucham płaczem. Jestem sama.
Siadam na ziemi przy zamkniętych przy zamkniętych drzwiach.
Chowam twarz pomiędzy kolanami,związując dłonie z tyłu głowy.
Niech jutro mnie zabiją. Niech zrobi to Finn. Niech zakończy mój marny żywot,przez który nie żyje tyle ludzi. Opadam całym ciałem na podłogę.
Słone łzy spływają mi po twarzy,uderzając o podłogę.
Za dużo. Nie chcę.
W napadzie nerwu drapię ranę na poliku,która szybko zaczyna krwawić,a czerwony płyn wymieszany ze łzami tworzyć wyblakłą rzekę,zalewając wykładzinę na ziemi.
Jestem sama. Sama przez duże S.
Nic,a raczej nikogo,już nie mam.
Finna,Eithana,Taty,Mamy nic.
Łzy spływają ciurkiem po moich polikach.
Płaczę,wiję się w zaskakującym tempie na ziemi,sapie z braku sił i krzyczę.
Rwę wykładzinę ,pocierając wierzchem dłoni policzek.
Opadam na ziemię i zasypiam,by uciec od jutrzejszej rzezi życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D