wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 17

Tak jak zaczęli wiwatować,tak szybko skończyli.
Wyrywam się z ucisku i wymierzam Finnowi prostą dłonią w twarz. Odair odskakuje jak porażony prądem,a ja masuję rękę,która po uderzeniu o wystające kości policzkowe,boli.
Jacobowi wypada szklanka z ręki i roztrzaskuje się na ziemi, Marien patrzy na mnie jak na zarazę.
Blednę,bo każdy z nich praktycznie naskakuje na mnię wzrokiem,przed którym chcę się uktyć.
Finn kręci szczęką,Sophie idzie po lód,a ja uciekam po schodach do pokoju,ktoś biegnie za mną,ale ja zatrzaskuję drzwi,przyciskając mocno.
Co on zrobił? Jak mógł? Dlaczego? Co on sobie do cholery myślał? Jestem za tym,że nie myślał w ogóle.
Przecież on jest moim przyjacielem,sojusznikiem,kuzynem właśnie wszystko od tak zepsuł. Nie on tego nie chciał tak. Kath...spokojnie.Uspokój się. Powtarzam w myślach.To było zbyt proste niczym scenka z jednego z tych kiepskich romansów jakie czytałam,czy oglądałam ostatnimi dniami. Odchodzę od drzwi i pochylam się do przodu by odetchnąć.
On mnie...pocałował?! Nie no nie mogę być spokojna. To takie...mam ochotę krzyczeć.
Nie odzywa się dniami,nie ma z nim kontaktu nic,a on odwala coś takiego.
Przepraszam bardzo,ale...nie no.
Chodzę po pokoju w kółko.
Przecież się przyjaźnimy,za dwa dni wejdziemy na arenę gdzie możliwe,że będę musiała go zabić,albo on to zrobić ze sobą.Co to miało być? To jest chore.
Kurcze powtarzam się.
Muszę zejść na Ziemię i pomyśleć trzeźwo...Jak tu kurcze myśleć trzeźwo.
Staję w miejscu.
Muszę z nim porozmawiać. Teraz,albo nie.
Pryham,kłucąc się z tym,że zmieniam zdanie szybciej niż ubrania gdy odkryłam całą zawartość garderoby.
Dobra spokojnie. Sama zamieszałam sytuację akcją przed oceną.
Czy ja wariuję?! Nie.Nie...yyy no może trochę.
- Kathreen Primrose Mellark ogarnij dupę i uspokój się! - krzyczę sama na siebię...tak ewidentnie jestem wariatką.
Nie no. Spokój. Reaguję gorzej niż trzeba.Chyba. Mqm ochotę špiewać lulilulilaj by się uspokoić,albo zacząć liczyć i zejść na dół.
Nie spojrzę mu w twarz...Kurde dziewczyno ogarnij się! To tylko pocałunek. Za kilkadziesiąt godzin zginiesz,więc pocaunek jest najmniej emocjonującą rzeczą jaka na cie czeka. Gadam do siebie. Cudownie.
Staję. Mówię do nóg by stały w miejscu,a ciało przeszywa dreszcz. To normalne?
Bozu.W książkach jakie miałam okazję,albo pech czytać idealne dziewczyny sikały i normalnie reagowały na to,że chłopak je pocałował,a ja wariuję. Nie to zdecydowanie nie normalne.
Muszę stąd wyjść.
Teraz. Wybiegam z pokoju,choć w sumie nie mam pomysłu gdzie uciec.
I wtedy przychodzi droga mojego wybawienia.Na końcu korytarza.Małe drzwi z szyby.
Podbiegam do nich i przekręcam gałkę.
Dziwne,że przez cały tydzień nie zwróciłam na to najmniejszej uwagii. Ale w sumie bardziej szkoda niż,dziwnie.
Od progu atakuje mnie ciepły wiatr,opadający falami na mije ciało.
Jesteśmy w środku miasta,lecz mimo to nie jest się w stanie poczuć tego duszącego zapachu spalin.Wręcz czuję morze,wodę.Jak w domu.
Miejscem mojego wybawienia jest mały balkon. Wychodzę na niego,zamykając delikatnie za sobą drzwi.
Tego potrzebowałam.Świeżego powietrza,bym mogła czyto myśleć.
Podchodzę do barierki i opieram na niej cały ciężar ciała. Wychylam się trochę i spoglądam na dół.
"Ciekawe co by się stało jakbym upadła" idealne myśli,idealnie normalnej osoby.
Balkon obrośnięty jest świerzymi,tak przynajmniej myślę roślinami.
Mała przestrszeń co najmniej trzy razy mniejsza od mojego pokoju,bardzo dobrze zagospodarowana. Lekka,a za razem wypełniona pięknymi dekoracjami.
Skrzydło bakonu jest idealnie ustwione na widok Pałacu Prezydenckiego,białej monumentalnej budowli w samym centrum.
Ciekawi mnie jak wygląda moja mama. Tak teraz największy problem jest z tym jak ona wygląda. Ostatnim razem widziałam ją z sześć lat temu,jako silną kobietę z calych swych sił próbujacą ocalić swoją rodzinę składając się w ofierze.
Czasem śni mi się,jak siedzi przy mnie i śpiewa moją ulubioną piosenkę pod tytułem Drzewo Wisielców. Piękna pieśń.
Jak byłam młodsza mama prowadziła mnje do lasu za murem i próbowała nauczyć polować,oczywiscie z marnym skutkiem,ale jednak. Nienawidzę lasu. Przerasta mnie jego duży teren,i tryliard różnego rodzaju robactw,na których samą myśl mnie mdli.
Stoję spoglądając na uśpione miasto,jakbym chciała zapamiętać ten obraz gdy będę na arenie,gdzie znowu będę uciekć,przed nie unikniknionym.
Mówię do siebie "Kathreen przestań robić dramatyczne przemyślenia tylko bierz się do roboty! ",ale osobiście lubię moje przemyślenia, o być albo nie być. Gram wtedy z samą sobą w kotka i myszkę,gdzie cały czas sama sobie kopiąc dołki.
Nawet jeśli mnie pocałował. Trudno. Czas ucieka,a miło było spróbować tego choć raz. A ja muszę przestać uciekać i korzystać z każdej wolnej chwili mego życia.
Odchodzę od barierki i wchodzę do budynku zatrzaskując delikatnie drzwi za sobą.
Kawałek dalej stoi mój przyjaciel,który mnie pocałował. Ja nie zasluguję na niego i nic do niego nie czuję. Moja zdolnosć do uczuć zmiesciłaby się w łyżeczce od herbaty. On jest zbyt szlachetny.
Patrzy chwilę na mnie,oczekując jakiejś większej reakcji.A ja stoję jedynie jak święta krowa. " Mój plan szlag wziął!" - myślę.
Finn spuszcza po czasie głowę z rezygnacją i wchodzi zwinnym krokiem do pokoju.
Kathreen do cholery rusz dupę,bo stracisz sojusznika. Tak właśnie działa mój mózg i tak rozmawiam sama ze sobą.
Ruszam jak poparzona,co działa bardziej na nie korzyść,bo ślizgam się na kafelkach i upadam. Myślałam,że nabrałam koordynacji na treningach.
Wstaję szybko poprawiając beżową koszulkę i podbiegam do drzwi Finna.
Uderzam w nie
-Kathreen co ty robisz?!
-Zamknij się! Nie mogę go stracić.
- Dziewczyno! Upokorzyłaś go.Nie rób z niego jeszcze wroga.
- Zamknij się glosie w głowie! Idę.
-Albo nie.
-Idę. .
- Na pewno?
- Tak.
- Serio,serio?
- Chyba...może - drzwi się otwierają,a ja w waląc się w głowę patrzę na Odaira.
Nie ma ucieczki i nie ucieknę.
Spyszczam rękę do pasa i posyłam mu nerwowy uśmiech. Ręce mi chodzą,a on stoi jedynie opierając się o futrynę drzwi.
- Słychaj yy- nic mi nie przechodzi przez gardło, wię poprostu do niego podchodzę i przytulam. Mija głowa dosięga do brody Finna,którą on zaciska na czubku mojego czoła. A masz głosie z głowy.
Czuję się jak w ramionach taty gdy żegnał się ze mną Przed Igrzyskami.
Odrywam się od niego.
- Finn...ja nie mogę. Ja miże nie powinnam się tak zachowywać,ale no nie mogę. Jesteś dla mnie jak brat,a brata się tak nie traktuje. Przepraszam,ale ja...nie mogę na prawdę. Pozostańmy przyjaciółmi i sojusznikami.- mój brak talentu słowa przejął górę. Finn stał chwilę badając co powiedziałam,a następnie się uśmiechnął.
- Musiałem to zrobić.Tylko raz. - Aha. Ja ślepa jestem? Posyłam mu kolejny nerwowy uśmiech.
- Chciałem przed śmiercią kogoś pocałować,a z tobą chyba było najmniej dziwnie.- to ja tu wariuję,że mu się podobam,czy coś,a on tylko chciał coś sprawdzić?! Jaja sobie stroicie.
- Jesteś świadomy,że chwilowo jesteśmy na językach wszystkich z naszej Ekipy?
- No I? - kpi ze mnie. Jaki yyy... Wyczuł,że mnie to ruszyło,a on. W sumie nic.
Obracam oczami ,krzyżując ręce na piersi.
- Zachowujesz się jak dziecko. - i na tym kwituje wszystko.
- Ty... - i nie kończę, tylko wymierzam mu z całej siły w policzek.
Odchodzę czym prędzej do swojego pokoju i się tam zatrzaskuję.
Chce mi się płakać. Zrobiona w konia przez...y! Przynajmniej mam sojusz z Eithanem.
Zegar wskazuje godzinę dwudziestą drugą,czyli od ogłoszenia wyników minęło półtora godziny.
Biorę szybki prysznic i w samej bieliźnie kładę się do łóżka, prawie od razu wpadając w objęcia Morfeusza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D