wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 14

To przecież głupia suknia.Dobra owszem mogła zawierać jakiś głębszy sens,ukazujący mnie jako...hym. Moją matkę,ale halo! Ludzie! To jest durna suknia,której równie dobrze mogłoby nie być i też byłoby źle.
Wstaję od stołu,bo przepraszam, ale nie mogę patrzeć na całą tą sytuację i po prostu sobie jeść jakby nigdy nic.
Marien się burzy,że jakim to prawem ruszam się z miejsca kiedy inni jeszcze kończą posiłek.Ignoruję ją. Słyszę śmiech Jacoba,więc unoszę głowę,prostuję się i idę do pokoju.
Zatrzaskuję drzwi,które i tak po chwili ktoś otwiera.
- Można? - słyszę głos i momentalnie odwracam głowę w kierunku drzwi.
Mentor.Nie znam człowieka. Może warto byłoby dać mu szanse? Choć nie zdziwię się jak będzie męskim odpowiednikiem mojej opiekunki.
Wstaję i kiwam,by wszedł.Ten prześlizguje się przez próg jak jaszczurka,zatrzaskując starannie drzwi.
- Hym...chcę postawić sprawę jasno.- zaczyna,a ja mam ochotę przekręcić oczami na myśl o kolejnym kazaniu w tym tygodniu,ale się powstrzymuję.
- Słyszałem nie mało o twoich wcześniejszych wybrykach i...mam nadzieję,że nie jestem kolejnym celem. - Kiwa z uśmiechem głową,spoglądając na mnie,a ja siłą rzeczy odwzajemniam uśmiech.
- W sumie to się nie dziwię. Znam pannę Gree przez pół godziny,a mogę przysiąc,że mniej więcej pięćdziesiąt razy miałem ochotę wyrzucić ją z okna. - szczerze chce mi się śmiać. Bo od ostatnich dni obgadywanie Marien jest jedną z rzeczy, które na prawdę lubię.
- Za co cię tu wsadzili. - mówię bez zastanowienia zapominając kim on właściwie jest. Ku memu zdziwieniu tylko się zaśmiał,tak znowu i spojrzał na mnie.
- A ciebie po co? - jakby to miało większy sens.Jasne.
- Chcą ukarać moich rodziców. I chyba tylko tyle.- dlaczego ja nie umiem się w porę ugryść w język? Jesteśmy na podsłuchu,a wszystko co przy dalszym obrocie sprawy powiem nie będzie raczej wykorzystane na mą korzyść.
- I tu ci powiem moja droga rację masz.- Co? To słowo złożone z dwóch liter maluje mi się przed oczami. Znaczy pff...wiedziałam o tym,ale czy ten człowiek myśli?
- A ja Szczerze jestem tu za karę.Za dużo piję i często się pieprze co nie sprzyja firmie.- aha. Tak to wystarczy do opisania tego co chwilowo czuję. Mam ochotę wyprosić go pod jakimkolwiek pretekstem,ale chyba wyczuwa co chcę zrobić i po poinformowaniu mnie,że za pół godziny zacznie się pierwszy trening i mam ubrać się w strój z drugiej szuflady komody przy oknie (lepiej tego nie mógł opisać.) i wychodzi.
Robię co mi karze.Biorę szybki prysznic,ubieram się i jestem praktycznie gotowa.
Awoksa przychodzi po mnie i Finna ze strażnikami.
Jedziemy kilka poziomów wyżej,na salę treningową.
Tłumów nie ma.Do puki wszyscy się nie pojawią możemy oglądać stanowiska,ewentualnie układać plan do którego z nich pójdziemy najpierw.
Szerokim łukiem omijam łucznictwo,bo po pierwsze nie umiem z tego korzystać,po drugie jest to zbytnio...w stylu,który raczej się nie spodoba sponsorom,siedzącym na balkonie w prawym rogu sali.
Nie zwracam uwagi na Finna,który wlecze się wolno przy stanowisku z trójzębami.
Gdy zbierają się wszystkie dwadzieścia dwie osoby,przychodzą instruktorzy.
Standardowo witają nas bo jakby to nie mogli przejść do sedna.
Następnie wyczytują stanowiska omawiając każde z nich z grubsza.
Zaznaczając przy tym,że nie wolno nam ignorować sztuki przetrwania i pracy na refleks,bo broń może się skończyć,ale zostanie wiedza i umiejętności.
Rozchodzimy się.
Finn jak pies pędzi do treningu trójzębami, choć prawda jest taka,że on jego nie potrzebuje. Nasz dystrykt od zaarania dziejów specjalizuje się w tej dziedzinie walki.Młodzi chłopcy około piątego roku życia zaczynają taki trening,budujący nasze umiejętności w oparciu o polowanie.
I tak jak myślałam.Ludzie patrzą na niego jak na wirtuoza,który na torze przeszkód nigfy nie chybi.
Ja też patrzę, jakby to było pierwszy raz. Coś śwista mi przy prawym uchu. I wiem.Wyciągam rękę i łapię nadlatujący nóż za rękojeść.
-Czyli już wiadomo,kto nie potrzebuje treningu na refleks.- słyszę za plecami i odwracam się.
Stoi przede mną trójka zawodowców. Chłopak z jedynki i para z drugiego dystryktu.Po minię od razu rozpoznaję który "zgubił" swoją broń.
Jest postawnym mężczyzną,o czarnych jak noc,krótkich włosach. Ma bladą cerę,i blado błękitne oczy.
Podchodzę do trójki z nożem,obracanym w ręku.Strażnicy już się budzą,gotowi ruszyć jakbym chciała mu odrąbać głowę.
- To chyba twoje.- mówię wręczając mu moją zdobycz w potężną rękę.
Śmieje się cwanie jakby był przekonany,że przetnie mi gardło,albo,że nie dam rady mu spojrzeć w oczy.
Mierzy mnie przez chwilę wzrokiem jak łup,którego nie dał rady złapać.
Idę zgodnie z planem na rzucanie nożami,ale po pierwszej próbie jasne jest,że lepiej we mnie rzucać.
Za grosz nie mam pewnej ręki,ani cela.
Po półtora godziny zostawiam to i idę poćwiczyć więzy i pułapki,czytaj jedyna rzecz która jakoś mi wychodzi.
Po czasie zabierają nas na obiad,do sali dalej.Przypomina mi to bardziej lunch w stołówce niż wielki obiad trybutów w Kapitolu.
Jest kilka stołów i aż śmiesznie się patrzy na wielkie osoby,które muszą usiąść z ludźmi z innego dystryktu. Ta mina wypełniona zniesmaczeniem i mieszanką nienawiści,oraz dumy nie idzie w parze z budową twarzy części osób,zwłaszcza z dystryktów takich jak ósmy,czy siódmy i wygląda to bardziej jak mina wkurzonej wiewiórki. Ja z Finnem siadamy w ustronnej ławie w rogu sali.
- Witam.- głos jednej z osób siadających z nami przyprawia mnie o zakrztuszenie się sokiem,który właśnie piłam.
- Żartujesz,czy o drogę pytasz? - mówię odzyskując oddech.
- Oj panno,wodze nienawiści możemy zacząć za kilka dni? - Mówi siadając z dziewczyną na przeciw nas. Nie zwróciłam na nią zbytnio uwagi podczas treningu sama też chyba wolała unikać większego zainteresowania.
- A jak cię zwą? - przemawia Finn,w końcu.
Chłopak z pierwszego dystryktu śmieje się pod nosem.
- Moje imię Eithan,a koleżanka po mojej prawej to Annabeth.- dziewczyna jeszcze bardziej kuli głowę jakby chciała zginąć w cieniu za Eithanem.
- A wy? Znaczy ja poznałem już Katharine,a ty to kto?- stój,stój.Nie mówiłam mu jak mam na imię.I do tego Katharina? Nie no dobra,luz pewnie oglądał dożynki,co ja wariuję.
- Finn Odair - mówi szybko,przegryzając kawałek gotowanego mięsa.
- Z tych Odairów? To zaszczyt i duma.- śmieje się,ale nie tak jak wcześniej. To zwykła kpina.
Finn się w środku gotuje. Łapię go za rękę,dając do zrozumienia,że nie warto i wtedy się uspokaja.
Wstajemy od stołu czym prędzej,prosząc o możliwość udania się,czym prędzej do pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D