Noc minęła mi spokojnie,aż zbyt dziwnie.
Materac otulił mnie tak,żebym zapomniała o przygodach z poprzednich dni.
Lecz mimo to czuję strach,lecz nie przed tym co przeżyłam,tylko przed tym co zobaczę,dziś,jutro,czy też za tydzień.
Ranne
słońce działa na mnie jak budzik. Wiję się na łóżku niczym kotka,lecz
moje niebo kończy się równie szybko jak zaczęło. Podskakuję i wstaję
łapiąc oddech.
Chwytam chwiejną ręką okolicy mojej szyi i łapię ją. Dziwne,ale ja tak mam.
Odchodzę
od łóżka w kierunku okno ściany. Tak okno ściany cicho. Kapitol od
ranka żyje swoim życiem. Tysiące ludzi wielkości mrówki chodzą od
budynku do budynku.Z mojej perspektywy naprawdę wyglądają jak kolorowe
robaczki skrzące się w blaskach wschodzącego słońca. Wszystko tu
jest....to ma niesamowitą harmonię.
Działają jak w zegarku od świtu.
Punkt
siódma wychodzą na ulicę. Nie wcześniej, nie później.Suną wolno jakby
mieli wieczność na wykonanie każdej czynności. Ja bym tu nie pasowała.
Nie ma czegoś takiego jak wieczność.
Każdy
z nas ma określony czas by spieprzyć sobie życie. Pamiętam jak w domu
czytałam książki,gdzie wieczni bohaterowie uważali swój dar za
przekleństwo,a ja zawsze marzyłam by poczuć taką swobodę choć na dzień.
Wraz
z rozkładem dnia ściśle ustalonym przez pannę Marien śniadanie mamy od
godziny ósmej i dokładnie od tej godziny możemy wyjść z pokoju.
Nie
zdziwiłabym się jakby tylko nam dali taką ochronę,bo kto zdrowy na
umyśle w takim momencie narażałby się wszystkim od których należy życie?
Oczywiście, że tylko ja.Dziś mamy jeszcze specjalny bonus,poznamy
naszego mentora.
Czyli jednym słowem nasze być albo nie być,na
Igrzyskach. Jak mówiłam wcześniej Te dystrykty którym nie trafił się
zwycięzca przez ostatnie lata dostają osobę z bogatszych urzędników
Kapitolu,których za przeproszeniem gówno obchodzimy.
Zazwyczaj jest
to jakiś napity,albo naćpany pan który wyznaje zasadę,że na trzeźwo nie
przeżyjesz w dzisiejszym świecie,albo rozbeczane dziewczynki z nierównym
sufitem.
Tu jest też hak dla trybutów z przegranych dystryktów.Mają
mało czasu by zapoznać się z katem i znim rozważyć ewentualne
możliwości aren,sposobów przetrwania,czy innych tego typu bzdet.
Idę do łazienki myję się i ubieram w to co wczoraj.
Zegar
stojący przy moim łóżku wskazuje,że zostało mi piętnaście minut
życia,gdzie mogę być sobą Kathreen Mellark szesnastoletnią dziewczyną z
czwórki,a nie laleczką Kapitolu.
Siedzę spokojnie na łóżku,które spokojnie pościeliłam i patrzę przed siebie przenosząc umysł do taty i Coltona.
Próbuję
nawiązać z nim myśli,lecz jest głucho,nie w sensie,że kiedyś jakieś
abrakadabra i mogłam z nimi rozmawiać w myślach,ale bardziej myślę o
tym,że zerwałam już z rejonami dystryktu czwartego.
Czas mija,a gdy nadchodzi chwila kiedy Marien staje przed moimi drzwiami zagryzam wargę i wstaję.
Zamek skrzypi i drzwi się otwierają.
- Katie - zabiję.
- Oj słońce już wstałaś? - ona sobie żartuje? Czy tamto co się zdarzyło było naprawdę tylko snem.
- To zapraszam. - mówi odsuwając się w drzwiach.
Przechodzę koło niej i po schodach schodzę do jadalni.
Od nie ma jeszcze nikogo,oczywiście nie licząc piątki awoksów kończących stroić stół na nasz posiłek.
Podchodzę szybko jakby z zamiarem pomocy,lecz te odskakują szybko pokazując mi dłońmi,że mam się wycofać,bo źle będzie.
Finn schodzi chwilę potem,gdy wszystko jest gotowe.
Siadamy na "naszych" miejscach.
- O co tobie chodzi? - pytam szybko,szeptem by nikt nie słyszał.
- Jak to o co? O nic. - odpowiada,cały czas nie spuszczając głowy.
-
Nie wcale. Było normalnie,a teraz jakby ci języka w mordzie zabrakło. -
mówię,bo już mnie wkurza. Nie,nie wszystko okay. Super.
- Lepiej ty pomyśl co ty robisz.I skończ to,bo...- i urywa.Kończąc ten dziwny syk.
Na początku pcham go by skończył,ale dochodzi do mnie dlaczego to uciął.
Idą inni. Przełykam ślinę. Zaczyna we mnie płonąc jakby w rytm tych cholernych obcasów.
Wchodzi Gree i przez chwilę jest pusto.
Modlę
się,by dołączyła do nas Sophie i Lisa. I idą jak objawienie.
Uśmiechnięte od ucha do ucha. Posyłają nam oko widząc moje
spojrzenie,siadają na przeciwko nas.
I wchodzi on.
Ubrany w czarny skórzany...garnitur,ze złotymi metalowymi wstawkami.
Ciemne krótkie włosy podkreślają idealnie zielone oczy.
Jest niższy,z ciemniejszą karnacją jakby właśnie wypuścili go z solarium.
To on.
-Moi drodzy,oto chwila na którą wszyscy czekaliśmy od samego rana - po moim trupie -myślę.
-Oto
przywódca korporacji,prowadzącej interesy na całej powierzchni Panemu,a
nawet dalej.- piszczy Marien,a ja mam szczerą ochotę puścić pawia.
- Ino się nie pośliń - mówię pod nosem,ale Finn doskonale wszystko słyszy i parska śmiechem.
-
Wasz mentor. - zaczyna skakać,a mężczyzna podchodzi do nas. Całuje Gree
w wierzch dłoni ,a ta oblewa w rumieńce jakby nie wiadomo co jej
zrobił. Nie dziwię się,że jest sama.
Poprawia dłonią włosy i siada na dwóch krzesłach po naszej prawej stronie.
Przywołuje awoksę i szeptem podaje jej polecenia.
Chwilę później wraca z szklanym dzbankiem wypełnionym alkoholem.
Nalewa sobie go do szklanki i wypija praktycznie jednym łykiem.
- To wy jesteście tą dzieciarnią - mówi grubym głosem,wskazując na nas ręką.
Przełykam ślinę i rozsiadam się na krześle,w pozie "róbcie co chcecie szczerze mam wyrąbane".
- To z kim mamy do czynienia. - pytam,bo z nieznajomym nie mam zwyczajnie zamiaru rozmawiać.
Na twarzy maluje się czyste zdziwienie jakby oczekiwał przerażonych dzieciaków bez języka.
Wstaje z krzesła poprawiając tył garnituru.
Ujmuje moją rękę w dłonie.
- Jacob McScandell miło mi - uśmiecha się i całuje wierzch dłoni.
Dobra,sama się zarumieniłam więc reakcja Marien była widocznie normalna.
Posyła mi spojrzenie,a usta przekrzywiają mi się w delikatny uśmiech,co tak jakby pozwala mu usiąść.
Reszta nie reaguje,no oprócz Finna,który właśnie popijał sok,a teraz biedny się krztusi.
Atmosfera jest raczej drętwa. Wszyscy siedzą bez słowa,Przełykając śniadanie.
Patrzę
na Lisę i Sophie.Blondynka wygląda na oazę spokoju,więc to,że siedzi
cicho jest normalne,natomiast Sophie to wulkan,który wybuchnie w takim
cichym otoczeniu.
Mierzę je wzrokiem próbując odszyfrować co się stało.
Moje oko zatrzymuje się na jej poliku.
Wcześniej go nie zauważyłam,gdyż fioletowy siniak dziwnie zamaskował się w jej oliwkowej cerze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D