wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 3

Mijały godziny,lecz ojciec nie wrócił. Dochodziła 9 więc pewnie po etapie szału od razu poszedł do pracy przy patroszeniu ryb i owoców morza.
Dziwne się czuję. Coś w połączeniu całkowitego żalu do ojca powiązanego z zakazem chodzenia za szczurołapa,a gigantycznymi wyrzutami sumienia jakie nadal gnieżdżą się gdzieś w moim umyśle i sercu.
Pierwszy raz gdy tata się tak zachował ,był z tydzień po uprowadzeniu mamy po tym jak został wezwany do szkoły,gdy zaczęłam się wydzierać na nauczycielkę,która nieumiejętnie próbowała okłamać nas o prawdziwym przebiegu 74 i 75 Igrzysk.
Skulił się wtedy na ziemi waląc w nią głową i szepcząc pod nosem te same wersy,które z hukiem odbijały mi się później w czaszce.
"Jestem Peeta Mellark,mieszkam w dystrykcie czwartym,bo dwunastka już nie istnieje,mam 37 lat,brałem udział w Głodowych Igrzyskach,przeżyłem,Katniss...jej nie ma..." po powtórzeniu tego 6 razy ,płakał chyba z bezsilności.
"Nie dam rady..." po tym wersie kulił się na ziemi,albo wybiegał z domu tak jak teraz.

Ojciec ma problemy podobne do ciotki Annie więc ja,Colton i Finn zawsze się wtedy zbieramy i w naprawdę ciężkich przypadkach idziemy nocować do drugiej osoby.

Lecz teraz nie wiem chyba się nie ruszę.

~*~

Tata wrócił na następny dzień. Przeprosiliśmy się jak zwykle i skończyliśmy temat,lecz dni mijały i coraz bliżej były dożynki,które nawet w najmniejszym stopniu nie poprawiały naszej sytuacji.

W szkole się o tym nie mówiło. Nauczyciele odpuszczali na lekcjach,a ten tydzień minął w grobowej atmosferze.

W mojej klasie nie ma osoby,która choć raz nie zgłosiła się po astragal więc sytuacja jest napięta.

Na lunchu nikt nie rozmawia, na zajęciach sportowych przy łączeniu grup dziewczyny skaczą chłopakom do gardeł i z wicewersą.

Dawne przyjaźnie na ten tydzień cichną,ludzie chodzą jak struci spoglądając na korytarz na kogo śmierć będą musieli patrzeć.

Na moich pierwszych dożynkach ja byłam typowana jako pewny cel więc ludzie unikali mnie jak ognia natomiast po kolejnych latach odpuścili mi w nadziei,że dożynki prowadzone są uczciwie.

Przez tydzień nie rozmawiałam nawet z Finnem , który iż jest w ostatniej klasie przygotowuje się do egzaminów. Prawie się nie widzieliśmy od ostatniego spotkania za szczurołapem.

Dni lecą,tydzień minął. Jutro na placu przed pałacem Sprawiedliwości staniemy twarzą w twarz ze śmiercią.

Już dziś na niebie widać było poduszkowce z ludźmi z Kapitolu. W powietrze można było wyczuć
jeszcze większe stężenie odoru idealnego Kapitolu najważniejszego miasta Panem.
Ulice czwórki są opustoszałe i ja nawet nie mam ochoty na nie wychodzić,a tym bardziej wychodzić na łąkę. Więc na ten dzień kiszki marsza mi grają,bo ojciec stwierdził że jutro po wszystkim coś zjemy wtedy będzie to...lepsze. Jasne.
Jutro można pospać o ile jest się w wieku Coltona i niezbyt dużo się rozumie.
On nie ogląda Igrzysk,jedyne co wie to to,że raz do roku przyjeżdżają Kapitolińscy ludzie i zabierają dwie osoby,które nigdy później nie wracają.
I w sumie chyba lepiej.
W naszym dystrykcie mieszka tylko jedna zwyciężczyni (oczywiście biorąc pod uwagę rdzennych mieszkańców dystryktu ) czyli matka Finna.Nie jest jednak mentorką przez swoją opinie wariatki więc nasi trybuci dostają ludzi z Kapitolu. Przez ostatnie lata o zwycięstw poszczęściło się trybutowi z 2 na 77 Igrzyskach, z 1 na kolejnych dwóch i z 5 na ostatnich.
76 Igrzyska nie miały zwycięscy. Jak to prezydent uznał w komentarzu po końcu "nie potrzebny on nam". Wszystko przebiegało dobrze,puki nie weszli na arenę. Nikt nie ruszył się z cylindrów. Nikt. Stali po prostu. Wpatrzeni w lśniący,złoty róg obfitości.
Po dwóch minutach,cilyndry zaczęły drgać i wszyscy spadli.Nadal nic nie zrobili. I wtedy odpaliły się bomby w ziemi. Nie było co zbierać.
Takim czymś jesteśmy my dla Kapitolu.

~*~

Nastał ranek. Colton poszedł do taty kilka minut po północy,gdy ja jeszcze nie spałam.
Miał koszmar,lecz nie mam pojęcia dlaczego on je ma? Co tak strasznego kryje się w malutkiej główce mojego brata,że z płaczem wyrywa go z objęć Morfeusza?
Kręcone loczki poprzyklejane do jego spoconego czoła,i oczy przepełnione strachem. Może wie więcej niż podejrzewam?
To możliwe.
Dzisiaj chyba wszystko postanowio sprzeciwić się mojej osobie. Było urwanie chmury. Niebo okrył szary puch zakrywając ostatnie promyki bladego słońca . Żwirowe drogi zmieniły się w jeden wielki błotny potok,który znajdował swoje ujście przy zbiorniku wodnym co nie podobało się strażniką.
Uroczystość jak pozwolę sobie nazwać Dożynki rozpoczyna się na placu przy Pałacu Sprawiedliwości. Tak jak w każdym dystrykcie.
Przed godziną 12 wszyscy muszą już stać w swoim szeregu chyba,że są jedną nogą w grobie.
Podnoszę się do pozycji siedzącej,przecierając oczy leniwą ręką.
Nakładam na zimne stopy skarpety i stawiam nogi na zimnej podłodze,która przez przymrozek zrobiła się lodowato.
Deski przymarzły więc przy wstawaniu mniałam wrażenie,że idę po połamanej powierzchni lustra i z każdym krokiem moje stopy mocniej napierają na rozbite szkło.
Nawet jakbym chciała uciec z domu tak jak przed tygodniem to przejście przez mur byłyby nie możliwe. Na czas gdy w naszym dystrykcie zbierają się Kapitolczycy Strażnicy są jeszcze gorsi i surowsi niż na codzień.
Wstałam jednak gdyż leżenie pod kocem,jeszcze zimniejszym od podłogi w niekrórych miejscach to nie dobry pomysł.
Mróz,deszcz i wiatr...to nie spodoba się burmistrzowi.
Przechodzę do kuchni i podchodzę do metalowego naczynia kryjącego chleb taty.
Tata kupił go jeszcze za czasów istnienia dwunastki za dość spore pieniądze.
Jest tak skonstruowane,że odcina to co tam jest od reszty świata. ,Zatrzymuje ciepło, Zatrzymuje schnięcie. I najlepsze z tego jest to,że po włożeniu tam kilku produktów cały mechanizm pracuje osobno na każdy.
Tata mógłby to nie źle opylić,pff jedzenie na dwa lata...i stwierdził,że to zrobi w najciemniejszej godzinie. Jak dla mnie jest wystarczająco ciemno by to sprzedał. Z okazji Dożynek możemy tam znaleźć Jadalne Kwiaty z ogródka Coltona,Zioła odemnie i Bochen chleba.
Czas mijał. Nim się spostrzegłam była 10 czyli oznaczało to,że trzeba się szykować.
Poszłam więc się umyć i ogólnie jakoś doprowadzić do lepszego stanu.
Umyłam włosy,które rozczesałam palcami i związałam w koński ogon.
Od dwóch lat nie rosnę,więc spokojnie ubieram mój strój z dożynek gdy miałam 14 lat. Jest to biała koszula z koronką i fioletowa spudniczka przed kolano z szatymi balerinkami. "Biedne buty" myślę spoglądając przez okno na błoto. Ale ja bardziej boję się o mróz.
Po kilku chwilach jestem gotowa. Tata uszykował ubrania dla Coltona,które ja sama wyszyłam ,a on je naciąga.
O 11:30 jesteśmy gotowi i wychodzimy.
Przestało padać to tyle dobrego. Mieszkamy blisko Pałacu Sprawiedliwości więc droga mimo niedogodności nie zajmuje nam więcej niż dziesięć minut.
Plac jest prawie pełen. Blade na twarzy jakby schorowane dwunastolatki z czerwonymi od zimna nosami i policzkami.
Nie ma jakiegoś przymusowego sprawdzania obecności. Za pięć dwunasta Strażnicy Pokoju idą sprawdzać domy by sprawdzić,czy wszscy wyszli jak nie,a mogłeś Jesteś martwy. Tata mnie tuli i szepczecoś do ucha,ale ja nic nie slyszę.Głos mu się łamie.
Puszcza mnie i odchodzi do szeregu tak jak ja.
Gdy staję w wyznaczonej lini wyruszają strażnicy.
Idą równo,maszeryjąc mijają mój szyk i odchodzą.
Wychylam się w piszukiwaniu Finna,ale go nie widzę.
Cofam i nadle moja noga staje się ciężka,zimna i...mokra. I tak oto pożegnałam się z moimi butami,wypełnionymi brudną kałużą.
Wzdrygam się na całym placu rozbrzniewa dźwięk spięcia. Patrzę na scenę. W centralnym jej miejscy stoi onA najbardziej wesoła,straszna kobieta świata. Marien Gree opiekunka naszego dystryktu od praktycznie krańcy mojej pamięci.
Z opowieści Taty podobno trzyma się w ryzach jeszcze dłużej przed powstaniem.
Ma Turkusową skórę,która nawet pod wpływem zimna nie zmienia koloru.
Wielką,sztywną Zieloną perukę,która chwieje się w tą i we wtą przez wiatr co troche wytrąca Marien.
Ubrana jest w długi futrzany płaszcz barwy kabaczka.
- I niech los zawsze wam sprzyja...- gdy w końcu te słowa obijają się po mojej jakby zamrożonej czaszce odkrywam,że minęła połowa ceremonii.
Uszy mnie pieką a zgjętych palców prawie nie czuję.
- Panie mają pierwszeństwo - jej bordowe usta nie zmieniają kształtu nawet przy mówieniu,a całe ciało nawet nie drgnie sunąc po scenie na piętnasto centymetrowych szpilkach wystających jej z pod stroju.
Podchodzi do jednej z kul.
Wyciąga dłoń (a raczej jak ja to widzę - długie szpony i kawałek skóry) i wsuwa ją powoli do kartek.
Serce autoamtycznie mi zamiera. Szelest każdej kartki szumi mi w uszach,nic nie widzę.
W końcu wyciąga tą jedną i podchodzi do mikrofonu.
- Trybutką reprezentującą dystrykt 4 będzie...- nic nie czuję - Kathreen Mellark- czuję tysiące oczu spoglądająch w moim kierunku. A ja stoję jak wmurowana.
Szeregi rodziców i osiemnastolatków wzburzają się dziwnie.
Mnie nie znają,ale napewno znają nazwisko mojego ojca.
- No proszę do nas.- To dział na mnie jak kubeł zimnej wody. Dzieci rozsuwają się momentalnie. Praktycznie sunę po zimnej ziemi krok po kroku.
Nogi mam jakby miały zaraz się rozpaść. Mam spuszczoną głowę,lecz z moich oczu nie spadnie nawet łza.
Wychodzę w końcu na główny pas i automatycznie jestem zabierana przez Strażników Pokoju.
Nic nie czuję. Nie myślę. Czuję się otumiona jakąś cholerną siłą.
Gdy w końcu jestem dowleczona do sceny wchodzę na schody po kolei.
Gdy jestem na górze prawie upadam,ale łapię się obręczy.
Dochodzę jeszcze kawałek i staję przy niej.
Patrzę przed siebię.
Szukam ojca,Coltona,Annie,czy Finna. Nikogo nie widzę.
- Teraz czas na chłopców- coś tu nie gra.
I patrzę na kulę w urnie.
Jedna kartka,otwarta jest przy ściance.
Przymróżam oczy i widzę...swoje nazwisko. To nie może być przypadek.
- Trybutem repezentującym Dystrykt 4 będzie...Finn Odair.
W tym momencie ktoś mnie łapie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D