wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 8

Biegłam przed siebie,tworząc za sobą krwawą ścieżkę. Zaciskałam zęby kładąc na ziemi prawą stopę ze złamanym kawałkiem szkła.
Nikogo nie było. Każda sekunda trwała dla mnie dużej niż godzina.
"Halo!" krzyczę w niebo głosy,ale oni jakby głusi pochowani są w pokojach.
Przebiegłam dwa wagony mijając to jadalnie to ładownie.
Ani śladu,nigdzie nawet żadnej cholernej awoksy.
Uderzam w każde drzwi,które napotkam,lecz głucho odbija się tylko echo.
Staję w końcu w miejscu,bo zaczyna mi się robić słabo.
Podpieram się o ścianę wagonu i wydaję pisk,połączony z krzykiem.
Opadam na ziemię mimo prób przejścia dalej. Podkurczam nogi i wyciągam szkło.
I w jednym momencie buch na odległość do kolana jakby rozbity balon czerwonej mazi.
Pełznę dalej.
- Pomocy do jasnej cholery! - krzyczę i w jednej chwili otwierają się drzwi kawałek dalej.
Wychodzi z nich jeden z maszynistów.
Ma twarz bladą jak śnieg. Stoi przez chwilę,lecz gdy nadchodzi chwila ocknienia woła do pokoju i sam podbiega do mnie.
Mrużę oczy trzymając kurczowo nogę.
-Nie...- mruczę otumaniona jak zaciska rękę na mojej stopie.
- F-f-f-f.. Ratujcie Finn'a - i zastygam w jego rękach.
Tego co dalej nie kojarzę.Czuję,że ściska mnie za nogę i trzyma w ramionach.
Jacyś ludzie nie wiadomo skąd,biegną w kierunku naszego wagonu.
-Szybko!- woła ktoś,ale nawet nie patrzę za siebie. I urywa mi się film.
~*~

Rozchylam powieki,lecz natychmiast je zamykam czując rażące światło lampy.
Ja to mam szczęście. Na samym początku ta rana,później Finn.
- Jak z chłopakiem? - słyszę piskliwy głos Marien i cichnę,by móc podsłuchiwać.
- Ta Mellarkówna uratowała mu życie. - Żyje.
- Chłopak rozbił lampę nocną i podciął sobie żyły. - mówi lekarz,znaczy tak myślę lekarz.
-Mała miała wyczucie.Kwestia minut i nie byłoby co zbierać- Czuję jak spada mi kamień z serca. Żyje. Boże jakie szczęście.
- Ci dwaj to jacyś histerycy! Trzeba ich przywrócić do pionu zanim trafią do Kapitolu. Rozwydrzone bachory...-urywa po pomrukuję po odliczeniu do trzech gwałtownie otwieram oczy.
Jesteśmy w białym pomieszczeniu,jakbyśmy zostali przeniesieni do jakiegoś szpitala. Obok mnie siedzi jakaś kobieta,robiąca notatki.
Kawałek dalej,w drzwiach stoi Marien z doktorem - niewysokim,łysym,pulchnym mężczyzną w okularach.
Próbuję wstać,ale pisząca dziewczyna zaprania mi.
- Dostałaś silne środki przeciwbólowe - yhy myślę..."Nie jestem lekarzem,ale wiem,że skoro podaliby je wcześniej,przed moim wybudzeniem to bym spała jak aniołek.".
- Leż.
- Ale Finn...- teatralnie piszczę,by nie wydało się,że podsłuchiwałam.
- Jest w pokoju dalej panno Mellark,za kilk...- ale tego już nie skończyła. Miałam gdzieś,że ta krzyczy za mną bym stała,lekarz próbuje łapać,ale przechodzę przez próg,szukając Finna.
Jego łóżko stoi na środku pokoju - tak jak moje. Leży na nim. Przytomny,podpięty do kroplówki z dłonią zawiniętą w opatrunek.
- Finn...- mówię i podbiegam do niego,a tan tylko odwraca wzrok.
- Hej! - dodaję z oburzeniem.Pielęgniarka obok burzy się,że "Pan Odejr" jak to ona mówi potrzebuje spokoju i mam się zamknąć.
Siadam na materacu przy jego prawej dłoni.
Podnoszę ją i kładę na kolanie.
Muszę z nim porozmawiać. Chcę go zaczynać nienawidzić,uświadomić sobie,że będę musiała go zabić,ale nie umiem.
Bawię się jego palcami,chcąc by zareagował,ale jest cicho. Nawet nie drgnie,nie odwróci oczu w moim kierunku. "Skoro nie po dobroci to siłą"
Łapię go za brodę i odwracam do siebie.
Czuję,że tonę. Przytłoczona cieniem piorunującym z błękitnych oczu mojego przyjaciela,teraz puste i spopielałe niczym pogorzelisko.
Patrzę na blady zarys jego twarzy,ale znowu tchórzę i puszczam jego brodę.
Wstaję.
- Musimy porozmawiać! - mówię i wybiegam do pokoju obok,gdzie od wejścia łapią mnie sanitariusze.
Wraz z chwilą kiedy ich zimne łapska stykają się z moją skórą zaczynam się wyrywać.
-Nic złego ci nie zrobimy! Stój spokojnie! - mówi ktoś. Prawda jest taka,że w momencie gdy mówią "proszę zachować spokój" ,albo "nic ci się nie stanie" trzeba wiać.
-Zostawcie mnie! Umiem chodzić! - mówię uderzając sanitariuszy.
- Puszczajcie! Zostawcie....- czuję jak ktoś jakby mnie szypie w rękę.
I padam na ziemię.Znowu. Nic nowego.
Sama zaczynam się tym nudzić.
~*~
-Wstajemy! Dziś wieeeeeelki dzień! - Piszczy nad moją głową Marien jednocześnie skacząc po czymś na czym leżę.Dobra po co robię scenki zastanawiając się na czym leżę skoro wiadomo,że to ten cholerny materac z mojego pokoju. Leżę przykryta pod tą cholerną jedwabną kołdrą. Wątpię w siebie.
Otwieram oczy analizując stojącą nade mną Marien.
- Która godzina? - pytam,a ta reaguje jakbym nie miała zadawać jej żadnych pytań. Unosi głowę i mruży oczy.
- 6:20 Droga Panno. Czas wstawać! Za pół godziny będziemy w Kapitolu...- czuję jakby ktoś uderzył mnie w twarz. .
Jest ranek. Straciłam całą noc,i w sumie połowę dnia.
Za chwilę stanę twarzą w twarz z ludźmi,albo raczej katami.
- Znany już wasze stylistki! Ale wam się udało! - Przy każdym słowie piszczy jakby w ten sposób próbowała okazać jak to jest ważne.
W sumie jakby się zastanowić jest to ważne. Od tych osób zależy z jednej strony jak wypadniemy i dzięki nim możemy zyskać dużo sponsorów.
- Musimy zrobić make-up i ubrać w te ciuszki- Boże...jak ona wytrzymuje sama ze sobą.
Wskazuje zielonym palcem na turkusową suknię przed kolano wiszącą na drzwiach szafy.
Ma gorset pokryty srebrnymi diamencikami i spódnice z tiulu.
Ładna robota...myślę.
Do tego beżowe koturny stojące przy moim łóżku.
Uniosłam brwi.
- No zbieraj się! Musimy się przygotować....- i wyfrunęła niczym piórko z mojego pokoju.
Kobieta ma masakryczne wahania nastroju. Raz ciska piorunami,następnie piszczy i skacze ze szczęścia...bądź tu normalny.
Najprostsze czynności typu kąpiel,rozczesanie włosów i spięcie go w koński ogon,ubranie się...wykonałam po upływie nie całej pół godziny.
Następnie trafiłam pod "ręce mistrzów",którzy pokryli moją twarz różnymi paskudztwami.
Czułam przez chwilę jakbym miała twarz pokrytą cementem. Zamazali wszystko pudrem. Wszystko oprócz czerwonego rozdarcia na poliku.
Ubrali mnie i coś zrobili z moimi włosami.
Rozpuścili je,rozczesali,i ułożyli w lekkie loki oraz....rozjaśnili końcówki.
Mimo iż nie mogłam na siebie spojrzeć czułam się...ładnie.
Tak inaczej.
Jak dostałam informację,że za pięć minut dotrzemy na miejsce przeszłam do jadalni,gdzie już siedział Finn.
Jak mnie zobaczył...zareagował mniej więcej jak na czekoladową babeczkę od mojego taty. Zaczerwieniłam się,lecz po chwili spuścił wzrok.
Miał podniesioną grzywkę i ubrany był w biały garnitur idealnie podkreślające jego głębokie niebieskie oczy.
-Patrzcie i podziwiajcie... - Piszczy Gree i pcha mnie do okna.
-Kapitol....piękne serce Panemu- moim oczom ukazują się setki pięknych budynków,altan,wodospadów,dróg i...tysiące dziwnych klaunów grających ludzi.
Nim dojeżdżamy na peron mijamy połowę miasta.
Nim dobrze wyhamujemy dobiegają z każdej strony blaski fleszy.
Na około nas tysiące fotoreporterów i ciekawych osób.
Wysiadamy,ja ledwo nie zabijam się na niskim koturnie,natomiast Finn idzie pewnie z uniesioną głową jakby wszystko co jest na około było gorsze od niego.
Marien Piszczy ,strażnicy odsuwają napierający tłum.
Wszystko dzieje się jak w transie.
Wsadzają nas do samochodu i jedziemy.
-Ale to było ekscytujące!- przysięgam jak Gree nie zamknie tej swojej jadaczki osobiście ją uduszę.
- Teraz najważniejsze. Do drugiej macie czas dla siebie. Po obiedzie zajmą się wani wasze stylistki i przygotują do Parady Trybutów. W pokojach będziecie pod stałą obserwacją. - zanim kończy mówić jesteśmy na miejscu.
Budynek ma na oko z 30 pięter.
Ze wnętrza okryty jest szkłem i metalem.
Wchodzimy przez diamentowe przesuwane drzwi do holu.
-Merkucjo! - Woła od wejścia nasza opiekunka i biegnie do chłopaka przy recepcji.
Ma fioletowe włosy,ciemną skórę i błękitny kombinezon na sobie.
- To są Trybuci z dystryktu czwartego. Kazałam załodze doprowadzić ich do normalnego stanu,by nie straszyli nam ludzi. Zobacz jakie arcydzieło- mówi jednocześnie trzęsąc się i trzepocząc na prawo i lewo kosmykiem moich włosów.
- Piętro trzynaste. - mówi Merkucjo i prowadzi nas do windy.
Po wejściu do niej naciska kilka przycisków i ruszamy w górę. Z prawej strony ściany jest okno rzucające obraz na miasto.
-Idziemy. - mówi Merkucjo i prowadzi nas do naszego "apartamentu."
Nawet nie mam szansy zmierzyć pomieszczenia. Kiedy stoimy przy naszych pokojach. Mój jest koło Finna więc to sprzyja mojemu zamiarowi rozmowy z nim.
-To do drugiej - piszczy Marien i wpycha nas do naszych dotychczasowych lokum.
Poczekałam chwilę przy drzwiach,aż odejdą i wyszłam zatrzaskując drzwi.
Wpadłam do pokoju obok w obawie,że ktoś wyskoczy zza roku i mnie złapie.
On już stał. Przy oknie,które prawdę mówiąc chyba zastępowało ścianę.
- Dlaczego? - głos tkwił mi w gardle. Odwrócił się do mnie.
- To ja muszę cię zabić. - mruknął półgłosem,a ja musiałam złapać się klamki by nie upaść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D