wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 7

W sumie nie wiem dlaczego to zrobiłam. W tamtej chwili chyba chciałam im coś pokazać. To,że wiem dlaczego tu jestem? Nie...chyba. Nie jestem pewna samej siebie.
Wykończona stałą ciszą,na którą reaguję z wściekłością, rozpalona w środku do granic możliwości poprzez ostatnie wydarzenia. Może po prostu musiałam się wyżyć? Tak,to zdecydowanie to. Nie panuję nad moim ciałem,a emocje buzujące w mojej głowie narastają z minuty na minutę,że sama nie wiem kim jestem.
Czuję się jakbym podążała drogą pokrytą żwirem,otoczona swoimi lękami,bez możliwości ucieczki,tak bez możliwości ucieczki chyba przed własnym cieniem.
Zatrzaskuję drzwi od przedziału i padam na łóżko.
Zahaczam paznokcie o jedwabny materiał jakbym chciała go rozszarpać. Tu o teraz,podrzeć na kawałki,do ostatniej nitki.
Wiję się i ciągnę go z całych sił natomiast ten jakby ze stali nawet nie ma śladów po moich dłoniach.
W końcu padam na materac i płaczę.
Łkam głośno,pozwalając wylewać z mych oczu litry słonych łez.
Jestem człowiekiem,który myśli i wiem,że nie dadzą mi przetrwać ani minuty.
Ja i Finn mamy być wygenerowani na morderców bez serca,z wyniszczoną psychiką. Na naszą śmierć wszyscy będą czekać,a gdy ona nastąpi...tata.
On nie wytrzyma. Już teraz zapewne ledwo wiąże koniec z końcem.
A Colton? Nawet ciotka Annie mu nie pomoże...został sam,ja go zostawiłam sama. Każda myśl o domu i tym co może dziać się w naszym jednoizbowym domu przyprawia mnie o dreszcze.
Łapię się za głowę i kulę ją do kolan.
Jestem wykończona. Ból psychiczny rozrywa mnie od środka,czuję jak mnie dusi,po woli i boleśnie.
Wszystkie wydarzenia przygniatają mnie do ziemi,szumiąc seriami w okolicach mózgu.
Dożynki,Karta,Tata,Rana,Finn,Śmierć,Finn,Śmierć...Finn.
Zrywam się gwałtownie i wybiegam z pokoju. Uciekam z więzienia,którego strażą są moje lęki.
Staję przy oknie przed drzwiami do pomieszczeń,Finna i mojego.
Ręce mi drżą,a z brody kapią pojedyncze krople łez,które zostawiają czerwone pręgi na policzkach.
Rana,piecze i puchnie ,ale mam ją gdzieś. Otwieram okno,które pomimo tysiąca zabezpieczeń ulega.
Atakuje mnie zimne powietrze,które w pierwszej chwili,rzuca mną po drzwiach,lecz łapię równowagę.
Podchodzę do szyby wychylanie głowy byłoby niebezpieczne,w sumie samo to,że otworzyłam je było...kretyńskie.
Obrazy mijają tak szybko,że nie jestem w stanie zobaczyć co tam jest.
Głównie zielone plamy połączone z pomarańczem i różem zachodzącego słońca.
Jedynie co słychać to głośne świsty kół pociągu.
Szczerze mówiąc dziwię się,że nikt jeszcze po mnie nie przyszedł.
Są chyba świadomi,że jakbym tylko miała tyle odwagi rzuciłabym się za okno,a może właśnie dlatego nie przyszli,bo wiedzą,że brak mi jej.
Że tak cholernie boję się śmierci i bólu,że nic nie zrobię przynajmniej do przyjazdu do Kapitolu.
Wdycham powietrze,które mrozi mnie od środka. Nadal trzymam klamkę od moich drzwi na wypadek gdyby ktoś chciał sprawdzić co tam tak świszczy. Nie no...serio tak pomyślałam?
Rozumiem są głupi jak but (bez urazy dla butów),ale dam sobie rękę uciąć,że wiedzą co tu się dzieje.
Stoję tak czując jakby powietrze przyciskało moją osobę do ściany.
W pewnym momencie czuję jak zamiera mi dech w piersi jakby jakaś niewidzialna siła ściskała mnie w okolicach gardła. Próbuję złapać oddech ,zaciskam dłoń na klamce i wpadam do pokoju,uderzając głową o podłogę ,a drzwi pod wpływem wiatru zatrzaskują się.
Mrużę oczy ze złości.Wszystko ok...jasne. Łatwo się wkurzam...Boże. Zachowuję się conajmniej źle.
Moja twarz nabiera kamienny wyraz...znowu. Od razu mówię jakby któryś się mnie spytał jak wytrzymuję z samą sobą...nie wiem.
Odwracam głowę w kierunku łóżka gdzie wzrok pada na zegarek,który zrzuciłam ze stolika w napadzie furii.
Godzina była szesnasta .
Powinnam się cieszyć jak głupia,że takie luksusy jak na przykład własną łazienkę i kolekcję stroi,mam na wciągnięcie ręki,że jem co mi się za chcę,robię co chcę,ale jednak żadna z tych myśli nie wywołuje we mnie napadów euforii.
Czuję się bardziej jak zamknięta w klatce,bez możliwości ucieczki.
Cały czas mój umysł buduje w około mnie poczucie lęku,że ktoś mnie słyszy,czy też widzi. Sama myśl o Kapitolu przyprawia mnie o mdłości i znużenie. To,że przez tydzień będę się słodko uśmiechać przed ludem Kapi..Kapitol.Urywam mój myślowy monolog zatrzymując się na cholernie oczywistej kwestii,która w jakiś sposób umknęła mi.
Przede mną tydzień w naszej stolicy.Moja obietnica może stać się prawdą.
Wypowiedziane na wiatr słowa o uwolnieniu mamy z rąk Krywiusa zaczynają przybierać rzeczywistą formę.
Podnoszę się z ziemi i wybiegam z pokoju przygotowana na ponowne wyrzucenie mnie przez wiatr,ale okno jest zamknięte.
W sumie po co wyszłam? Moje impulsy już serio działają mi na nerwy.
"Raz kozie śmierć" mówię do siebie patrząc na drzwi do izby Finna.
Podchodzę szybko,by myśl o powrocie nie cofnęła moich ruchów. Chwytam klamkę i lekkim pchnięciem otwieram je.
Widok który widzę za progiem zapadnie w kartach mojej pamięci do końca moich dni.
Na podłodze przy drzwiach leży poszewka od poduszki,a dookoła niej tysiące piór.
Kawałek dalej kołdra w mniej więcej dobrym stanie.
Co do reszty pokoju....hym nie jestem w stanie ocenić gdzie jest podłoga.
Drzwi szafy z ubraniami otwarte były na oścież,ale nie było w niej ani stroju. Wszystkie bluzki,bielizna i spodnie leżały na podłodze.
Okiennice w oknach zasunięte.
A Finn leży na łóżku,pewnie śpi- myślę,lecz mimo to podchodzę do niego,bo wiem że następnym razem znowu się speszę i będę stała jak ta idiotka.
Idę jak przez pobojowisko kopiąc pojedyncze rzeczy,gdy nagle moją stopę przecina coś ostrego.
Chwieję się bo ból nie daje mi ustać na miejscu. Opieram się o oparcie łóżka i siadam na materacu.
Podnoszę nogę i czuję jak powietrze zatrzymuje mi się w piersi.
Lepka krew ciurkiem spływa po wnętrzu mojej prawej stopy,przy którego palcu mam wbity kawałek szkła.
Podciągam się nacierając na Finna gdy znowu tym razem na ramieniu to czuję.
Spoglądam przez nie i zamieram.
W jednym momencie biegnę po pomoc ignorując piorunujący ból.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D