Nie kryję zdziwienia co do kształtu rozdarcia jakie w skutek upadku zaczęło zdobić fragment mojej twarzy.
Przegryzam
wargę nie przestając drapać krzyżyka na moim policzku. Wychodzę jednak z
łazienki i siadam na jedwabnej pościeli.Materac od razu się zagina pod
moim ciężarem,więc zatapiam się w tym puszystym...czymś. Wiercę się,by
usłyszeć choć zgrzyt sprężyn,lecz mimo dziesięciu minutowych starań nie
ma efektu. Tu wszystko jest...inne,dziwne i bezsensowne. I tak
stwierdziłam to na podstawie łóżka,które nie skrzypi przy każdym
drgnięciu.
Kładę się,odcinając od reszty świata tonami kołdry
na,której się ślizgam. Sufit wygląda jak niebo nocą,efekt zapierający
dech w piersiach.
Patrzę się na wzory wytworzone na tym obrazie.
Zamykam oczy,próbując dotrzeć do krańca moich pamięci,gdzie wraz z
rodzicami chodziliśmy na pikniki i wracaliśmy przed północą. Chcę poczuć
w uszach ten dźwięk szumiącego strumyka,szelestu trawy...wyglądu
kwiatów mojej mamy w ogródku za domem. Wszystko wydaje mi się takie
odległe,jakby od czasu wyczytania mojego nazwiska minęły miesiące. Jakby
mój umysł sam próbował usunąć wspomnienia związane z dystryktem
czwartym,by oszczędzić mi bólu.
Ale wiecie,co z własnego doświadczenia mogę nazwać najgorszym
cierpieniem? Chwilę,gdy nic nie możesz zrobić. Siedzisz i bijesz się z
myślami.lecz nic nie daje ci ulgi. Gdy twoja psychika zaczyna powoli cię
gubić w rzeczywistości. Nie jesteś w stanie przeżyć na jawie ani
minuty,gdyż to co siedzi w twojej głowie poczucie winy, ból wywołany
bezbronnością wyniszcza się od środka.
Gdy wijesz się na ziemi próbując znaleźć środek pomiędzy tym co
prawdziwe ,a tym co jest zwykłą fikcją. Obrazem wytworzonym przez twój
umysł. I tak już od dawna w szkole mam opinię skończonej wariatki,ale w
sumie jakieś miejsce w społeczności szkolnej trzeba mieć.
Zamykam oczy i zapadam w objęcia Morfeusza.
~*~
Czuję wolne uderzenia w ramię,co mnie wybudza. Rozszerzam
powieki,lecz dopiero po chwili jestem w stanie zróżnicować kształty.
Stoi nade mną wątła postać,która porusza wargami jakby ne była w stanie
wypowiedzieć ani słowa.W pierwszej chwili ogarnia mnie strach,lecz po
chwili analizując wszystkie wydarzenia z dzisiaj nagle uderza we mnie
kim jest ciemna postać.
Awoksa. Pukam się w głowę niby,by się
rozbudzić , niby żeby dać sobie do zrozumienia jaka ja głupia jestem.
Podnoszę się prawie od razu.
- Zaraz przyjdę - mówię do niej,gdy poznaję ,że jest to dziewczyna.
Ona kiwa głową i odchodzi,co nawet mnie cieszy. Nadal jestem ubrana w
fioletową sukienkę z dożynek więc postanawiam się przebrać. Podchodzę do
szafy i otwieram ciężkie drzwi. Moim oczom ukazują się tysiące pięknych
stroi. Sukienek,bluzek,spodni... biorę pierwszą lepszą bluzkę - zieloną
nietoperkę i czarne leginsy - tak wiem co to jest. W Domu mamy albo
je,albo tkane spódnice. Zmiana stroju zajmuje mi góra pięć minut. Idę
jeszcze do łazienki ,by poprawić kucyka.
Wychodzę z pokoju. Przedział z jadalnią jest kawałek dalej,więc
usprawiedliwienie mojego spóźnienia poprzez rzekome zagubienie się,nie
wchodzi w grę.
Przechodę przez próg,wpychając za dużą bluzkę w
leginsy. Kapitol zapewnia ten sam zestaw strojów w różnych rozmiarach na
dziesięć lat,gdyż szycie odrębnej kolekcji dla każdego było by nie
małym wyzwaniem.
Od wejścia atakuje mnie tysiące zapachów.
Pieczonego mięsa,warzyw,deseru,chleba i reszty bliżej nie określonych
rzeczy. Cały stół pokryty jest wazami,półmiskami i dzbanami.
Finn
już siedzi przy stole nabijając na swój widelec brokuła,którego sobie
nałożył. Uwielbia brokuły i zawsze na lunchu w szkolę oddaję mu je.
Bez
słowa siadam na wolnym krześle,koło młodego Odaira. Niby przez
przypadek szturcham go w ramię,ale on nawet nie kwapi się zareagować.
Siedząca
na przeciw mnie Marien wpycha w siebie tysiące kawałków pokrojonego
owocu, którego nie jestem w stanie rozpoznać. Zielony,wyglądający na
twardy,z bladym środkiem i dużą ilością czarnych pestek dookoła bladego
miejsca. Rozchyla delikatnie nadymane wargi na odległość może centymetra
i wpycha owoc w siebie. Aż krzywię się patrząc na jej kolejne ruchy.
Atmosferę
przy stolę, bez zahamowań porównałabym bez skrupułów do grobowej. Nie
należę do spokojnych osób,a długotrwała cisza mnie drażni.
- Co to
za owoc?- mówię w końcu. Nie żeby mnie to ciekawiło,ale w środku zaczęło
mi się gotować i wystarczyłaby chwila i stół leżałby do góry nogami.
Finn
odkłada sztuciec na talerz i przesuwa głowę w moim kierunku. Przełykam
ślinę,a Marien patrzy na mnie jak na skończoną kretynkę.
- Kiwi. - odpowiada szybko i wraca do połykania. Kiwi dobra
teraz mam temat do przemyśleń... Przez chwilę czuję na sobie nieruchomy
wzrok Finna,lecz w momencie gdy chcę się odwrócić ten wyczuwa mój ruch i
chyli głowę.
Nie mam pojęcia co mu strzeliło do głowy. Muszę z nim pogadać,ale nie teraz ,bo teatrzyk przy Gree to nie najlepsza myśl.
Siedzę w ciszy.Nie mam ochoty na nic i nic nie zjem. Pukam paznokciami w stół,a on wydaje dźwięki w rytm ruchów mojej dłoni.
Raz,dwa,trzy,raz,dwa,trzy...i tak odcinam się od świata i skupiam całą moją uwagę na muzyce.
Dźwięki zaczynają się łączyć tworząc jeden wspólny chór,niczym wiele szeptów złączonych w krzyk.
Zaczynam mruczeć,bo znam tę melodię. Od razu mówię. Ja nie mam równo pod sufitem.
Lecę w dal,po drodze przez trawny szlak
Szum strumyka kołysankę gra.
Zamykam więc oczy i układam tam głowę.
Gdzie ptaki, strumyka pieśń niczym hymn powtarzają. Tak daleko,a tan gdzie dobrze znam.
Lecę w dal,w te dni co minęły daremnie.
Trzymam naszyjnik mój pamięci,utkany z nici i nędzy,co kurczowo trzyma postać mą.
Co z pod drzewa uciec chce,gdzie kołysanka ucicha.
Lecę w dal,gdzie gałąź jak pnącze zawiąże mnie zniewalające.
Ty nie uciekniesz szepcze mi,a ja kończę pamiętać zapomniene dni.
Nucę pod nosem,a mój towarzysz nasłuchuje mojego szeptu.
Gdy nagle urywam pieśń,słyszę stuknięcie talerza i dźwięk odsuwanego krzesła.
Chwilę później go nie ma.
Słyszę Marien burzącą się,że jak to można tak bez pozwolenia odejść od stołu.
Biorę
bułkę z koszyka przed moim talerzem. Jest płaska,ale nie jak chleb z
astragalu,tylko miękka i aż chrupie pod moimi palcami.
- Nie wychowany dzikus!- woła nagle.
Odrzucam
chleb na talerz i łapię w dłoń nóż do mięsa,który rozpoznaję po długim
ostrzu i wystających zębach. Zamachuję się i szybkim ruchem wbijam
ostrze w bochen. Coś pęka.
Odpycham stół i odchodzę.
-Wariatka! -
słyszę za mną,ale nie zwracam uwagi. Przed wejściem do mojego
przedziału patrzę do pomieszczenia jadalnego. Marien krzyczy unosząc
przedzielony na dwa kawałki talerz,ale bez noża.
Spoglądam na około,nóż stoi wbity w mahoniowy stół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D