wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 6

Nie kryję zdziwienia co do kształtu rozdarcia jakie w skutek upadku zaczęło zdobić fragment mojej twarzy.
Przegryzam wargę nie przestając drapać krzyżyka na moim policzku. Wychodzę jednak z łazienki i siadam na jedwabnej pościeli.Materac od razu się zagina pod moim ciężarem,więc zatapiam się w tym puszystym...czymś. Wiercę się,by usłyszeć choć zgrzyt sprężyn,lecz mimo dziesięciu minutowych starań nie ma efektu. Tu wszystko jest...inne,dziwne i bezsensowne. I tak stwierdziłam to na podstawie łóżka,które nie skrzypi przy każdym drgnięciu.
Kładę się,odcinając od reszty świata tonami kołdry na,której się ślizgam. Sufit wygląda jak niebo nocą,efekt zapierający dech w piersiach.
Patrzę się na wzory wytworzone na tym obrazie. Zamykam oczy,próbując dotrzeć do krańca moich pamięci,gdzie wraz z rodzicami chodziliśmy na pikniki i wracaliśmy przed północą. Chcę poczuć w uszach ten dźwięk szumiącego strumyka,szelestu trawy...wyglądu kwiatów mojej mamy w ogródku za domem. Wszystko wydaje mi się takie odległe,jakby od czasu wyczytania mojego nazwiska minęły miesiące. Jakby mój umysł sam próbował usunąć wspomnienia związane z dystryktem czwartym,by oszczędzić mi bólu.
Ale wiecie,co z własnego doświadczenia mogę nazwać najgorszym cierpieniem? Chwilę,gdy nic nie możesz zrobić. Siedzisz i bijesz się z myślami.lecz nic nie daje ci ulgi. Gdy twoja psychika zaczyna powoli cię gubić w rzeczywistości. Nie jesteś w stanie przeżyć na jawie ani minuty,gdyż to co siedzi w twojej głowie poczucie winy, ból wywołany bezbronnością wyniszcza się od środka.
Gdy wijesz się na ziemi próbując znaleźć środek pomiędzy tym co prawdziwe ,a tym co jest zwykłą fikcją. Obrazem wytworzonym przez twój umysł. I tak już od dawna w szkole mam opinię skończonej wariatki,ale w sumie jakieś miejsce w społeczności szkolnej trzeba mieć.
Zamykam oczy i zapadam w objęcia Morfeusza.
~*~
Czuję wolne uderzenia w ramię,co mnie wybudza. Rozszerzam powieki,lecz dopiero po chwili jestem w stanie zróżnicować kształty. Stoi nade mną wątła postać,która porusza wargami jakby ne była w stanie wypowiedzieć ani słowa.W pierwszej chwili ogarnia mnie strach,lecz po chwili analizując wszystkie wydarzenia z dzisiaj nagle uderza we mnie kim jest ciemna postać.
Awoksa. Pukam się w głowę niby,by się rozbudzić , niby żeby dać sobie do zrozumienia jaka ja głupia jestem. Podnoszę się prawie od razu.
- Zaraz przyjdę - mówię do niej,gdy poznaję ,że jest to dziewczyna. Ona kiwa głową i odchodzi,co nawet mnie cieszy. Nadal jestem ubrana w fioletową sukienkę z dożynek więc postanawiam się przebrać. Podchodzę do szafy i otwieram ciężkie drzwi. Moim oczom ukazują się tysiące pięknych stroi. Sukienek,bluzek,spodni... biorę pierwszą lepszą bluzkę - zieloną nietoperkę i czarne leginsy - tak wiem co to jest. W Domu mamy albo je,albo tkane spódnice. Zmiana stroju zajmuje mi góra pięć minut. Idę jeszcze do łazienki ,by poprawić kucyka.
Wychodzę z pokoju. Przedział z jadalnią jest kawałek dalej,więc usprawiedliwienie mojego spóźnienia poprzez rzekome zagubienie się,nie wchodzi w grę.
Przechodę przez próg,wpychając za dużą bluzkę w leginsy. Kapitol zapewnia ten sam zestaw strojów w różnych rozmiarach na dziesięć lat,gdyż szycie odrębnej kolekcji dla każdego było by nie małym wyzwaniem.
Od wejścia atakuje mnie tysiące zapachów. Pieczonego mięsa,warzyw,deseru,chleba i reszty bliżej nie określonych rzeczy. Cały stół pokryty jest wazami,półmiskami i dzbanami.
Finn już siedzi przy stole nabijając na swój widelec brokuła,którego sobie nałożył. Uwielbia brokuły i zawsze na lunchu w szkolę oddaję mu je.
Bez słowa siadam na wolnym krześle,koło młodego Odaira. Niby przez przypadek szturcham go w ramię,ale on nawet nie kwapi się zareagować.
Siedząca na przeciw mnie Marien wpycha w siebie tysiące kawałków pokrojonego owocu, którego nie jestem w stanie rozpoznać. Zielony,wyglądający na twardy,z bladym środkiem i dużą ilością czarnych pestek dookoła bladego miejsca. Rozchyla delikatnie nadymane wargi na odległość może centymetra i wpycha owoc w siebie. Aż krzywię się patrząc na jej kolejne ruchy.
Atmosferę przy stolę, bez zahamowań porównałabym bez skrupułów do grobowej. Nie należę do spokojnych osób,a długotrwała cisza mnie drażni.
- Co to za owoc?- mówię w końcu. Nie żeby mnie to ciekawiło,ale w środku zaczęło mi się gotować i wystarczyłaby chwila i stół leżałby do góry nogami.
Finn odkłada sztuciec na talerz i przesuwa głowę w moim kierunku. Przełykam ślinę,a Marien patrzy na mnie jak na skończoną kretynkę.
- Kiwi. - odpowiada szybko i wraca do połykania. Kiwi dobra teraz mam temat do przemyśleń... Przez chwilę czuję na sobie nieruchomy wzrok Finna,lecz w momencie gdy chcę się odwrócić ten wyczuwa mój ruch i chyli głowę.
Nie mam pojęcia co mu strzeliło do głowy. Muszę z nim pogadać,ale nie teraz ,bo teatrzyk przy Gree to nie najlepsza myśl.
Siedzę w ciszy.Nie mam ochoty na nic i nic nie zjem. Pukam paznokciami w stół,a on wydaje dźwięki w rytm ruchów mojej dłoni.
Raz,dwa,trzy,raz,dwa,trzy...i tak odcinam się od świata i skupiam całą moją uwagę na muzyce.
Dźwięki zaczynają się łączyć tworząc jeden wspólny chór,niczym wiele szeptów złączonych w krzyk.
Zaczynam mruczeć,bo znam tę melodię. Od razu mówię. Ja nie mam równo pod sufitem.
Lecę w dal,po drodze przez trawny szlak
Szum strumyka kołysankę gra.
Zamykam więc oczy i układam tam głowę.
Gdzie ptaki, strumyka pieśń niczym hymn powtarzają. Tak daleko,a tan gdzie dobrze znam.
Lecę w dal,w te dni co minęły daremnie.
Trzymam naszyjnik mój pamięci,utkany z nici i nędzy,co kurczowo trzyma postać .
Co z pod drzewa uciec chce,gdzie kołysanka ucicha.
Lecę w dal,gdzie gałąź jak pnącze zawiąże mnie zniewalające.
Ty nie uciekniesz szepcze mi,a ja kończę pamiętać zapomniene dni.
Nucę pod nosem,a mój towarzysz nasłuchuje mojego szeptu.
Gdy nagle urywam pieśń,słyszę stuknięcie talerza i dźwięk odsuwanego krzesła.
Chwilę później go nie ma.
Słyszę Marien burzącą się,że jak to można tak bez pozwolenia odejść od stołu.
Biorę bułkę z koszyka przed moim talerzem. Jest płaska,ale nie jak chleb z astragalu,tylko miękka i aż chrupie pod moimi palcami.
- Nie wychowany dzikus!- woła nagle.
Odrzucam chleb na talerz i łapię w dłoń nóż do mięsa,który rozpoznaję po długim ostrzu i wystających zębach. Zamachuję się i szybkim ruchem wbijam ostrze w bochen. Coś pęka.
Odpycham stół i odchodzę.
-Wariatka! - słyszę za mną,ale nie zwracam uwagi. Przed wejściem do mojego przedziału patrzę do pomieszczenia jadalnego. Marien krzyczy unosząc przedzielony na dwa kawałki talerz,ale bez noża.
Spoglądam na około,nóż stoi wbity w mahoniowy stół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D