wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 5

Spotkanie zakończyło się jedynie na tacie i Coltonie.
Po prostu nie było czasu na kolejną duszyczkę z którą mogłabym uknuć iście zawistny plan jak złamać Kapitol,bo oczywiście taka była teoria Strażników Pokoju stojących przy rzekomo zamkniętych drzwiach.
Gdy kapitoliński medyk skończył zaszywać moją ranę na głowie i już miał tknąć policzka po pokoju rozniósł się donośny pisk zadowolenia Marien.
- Tego nie tykać! - mówi wskazując długim palcem na rozdarcie pod okiem.
- Jest idealne.. - piszczy,a ja spoglądam na nią wymownie.
Idealnie? Myślę i przesuwam opuszkami palców po piekącym miejscu.
- Oj nie grzeb tam. - gani mnie i wzdycha sztucznie. Słyszę,że coś mruczy pod nosem,ale po pytaniu,czy jeszcze jakieś uwagi cichnie i odchodzi na bok.
Nie mam w naturze bycia grzeczną,oraz szacunku do osób "z wyższej rangi".
Idiotyczne pustaki,które myślą,że są lepsi bo...no do końca nie wiem co.
Ich piętnastko kilogramowe peruki traktują jak korony,a wymyślne stroje w jaskrawych kolorach jak królewskie szaty.
Wzdrygam się,gdy medyk wstrzykuje mi coś w twarz i mówi do Gree.
Mówi szybko więc dopiero po kilku minutach odczytuję to co miał do powiedzenia.
" Po siniaku nie będzie śladu.". Ta wypowiedź zajęła mu może dwie sekundy i szczerze jestem pod wielkim podziwem jak sama Marien zrozumiała jego wypowiedź.
Gdy w końcu wyglądam jak nowa (Oczywiście nie licząc zdarcia na policzku) moja zostaję wyprowadzona z pokoju.
Zastanawiam się tylko dlaczego właśnie mnie tak pilnują i gdzie jest Finn?
Odpowiedź na moje pytanie czeka przy samych drzwiach do Pałacu.
Następne wydarzenia przeżywam jak w transie. Młody Odair ignoruje mnie,a ja o niespełna zdrowych zmysłach chodzę jak po pijaku.
Obydwaj jesteśmy praktycznie wepchnięci do pojazdu przed pałacem Sprawiedliwości i w mgnieniu oka jesteśmy na peronie.
Z każdej strony czuje na sobie tysiące spojrzeń,kamer i aparatów.
Zamykam oczach,lecz blaski fleszy i tak nadal do mnie dochodzą.
Zdaję sobie sprawę,że właśnie robię z siebie idiotkę przed całym narodem,ale mało mnie to interesuje.
Przepychamy się przez reporterów.
Marien szarpie nas na prawo i lewo i powoli przestaję tracić równowagę.
-No kochani uśmiechy - mówi przed wejściem do pociągu i dopiero wtedy otwieram oczy.
- To będzie na okładkę - piszczy robiąc "rybią minę",a ja i Finn patrzymy na nią jak na skończoną idiotkę,czyli w sumie jak zawsze.
Przed wepchnięciem do wagonu zerkam tylko na pociąg - CAŁY srebrny,z elementami krwistej czerwieni. Niby nic specjalnego,ale mimo iż należymy do tych lepszych dystryktów,widok pociągu zdarza nam się no nie często.
Czuję mocne popchnięcie i już jestem w wagonie,a za mną Finn i Marien. Gdy obcas naszej opiekunki przekracza próg drzwi się zatrzaskują i nasze życie w Dystrykcie 4 właśnie dobiega końca.
~*~
Czuję się pusta jakby od chwili zatrzaśnięcia drzwi moje ciało było oddzielone od duszy. Nic nie czuję,bo chyba nie chcę. W pomieszczeniu (o ile tak można nazwać środek wagonu,dobra w sumie jest lepiej wyposażony niż najbogatsze domy w miasteczku) było bardzo...jasno.Mimo iż ściany pomalowane na turkusowo,a meble były w odcieniu jasnego brązu.
Pod naszym każdym krokiem podłoga nie wydaje ani dźwięku.Dziwnie mi z tym.Mimo iż dawno ruszyliśmy czuję jakbyśmy nadal stali w miejscu.
Za oknem,przy wejściu obrazy nie są w stanie przybrać jakiegoś konkretnego kształtu,a to wszystko jakby malowane ręką mego taty.
Podchodzę do jednego z śnieżnobiałych foteli przy stole i przesuwam dłonią po materiale. "Skóra" poznaję od razu,bo poznanie skóry to nie wielka filozofia.
Przechodzę dalej i wbijam paznokcie w brązowy blat stołu. -Dziecko drogie! To mahoń!* - słyszę za plecami i odsuwam rękę. Porcelanowa zastawa,chyba jako jedyna odczuwa to,że jedziemy,gdyż dygocze jak galaretka i modlę się by w tym momencie nic nie znalazło się na ziemi. Odchodzę.
Finn pokonuje każdy krok z takim trudem jakby za każdym razem wbijały mu się w stopy tysiące kawałków rozbitego szkła.
- No to kochani... Każdemu z was przysługuje jedna z izb w wagonie dalej. Do Kapitolu dojedziemy z samego rana. Teraz macie czas dla siebie przez cztery godziny. Później wyślę awoksę. Zmykajcie - psiknęła i odeszła. Gdy ta znikła Finn od razu ruszyła do "naszego przedziału".
- Finn...- mówię próbując go zatrzymać.Zero reakcji.
- Finn.- powtarzam głośniej,lecz on nawet nie raczy się zatrzymać.
- Finn do jasnej cholery! - krzyczę i dopiero to sprawia,że staje. Odwraca się w moim kierunku,lecz nie odzywa się ani słowem. Nie wiem nic,co mu się stało. Czuję się...jak no nawet nie wiem jak to określić. Moja psychika już dawno pożegnała normalność,więc uznajmy,że mogę to na to zrzucić. Głowę mam pochłoniętą w tysiące myśli,pytań,a gardło mnie ściska,jakby chwilę temu zostało przeszyte oszczepem. Mierzy mnie wzrokiem jak dzikie zwierze,które za chwilę pozbawi życia nożem,jak swój łup. Nie trafne porównanie,ale nic innego nie przychodzi mi do głowy.
- Co masz na twarzy? - i w końcu cisza mija,złamana przez melodyjne słowa młodego Odaira. Przegryzam wargę i momentalnie łapię rozdarty polik.
- Przewróciłam się. - mówię szybko,wbijając wzrok w podłogę.Dziwne uczucie,gdy chcesz coś powiedzieć,wykrzyczeć,lecz nagle braknie ci głosu i nie jesteś w stanie sklecić żadnego konkretnego zdania. Znowu zamieram. Przeklinam siebie za to,że wtedy go zatrzymałam. On jakby czytał moje myśli,odwraca się na pięcie i wychodzi. Jedna część mojego mózgu mówi "idź za nim,to nie może się tak skończyć",lecz druga temu przeczy,a nogi mam jakby przyklejone do ziemi.
Chwila otrzeźwienia nadchodzi wraz z zamknięciem,co ja gadam trzaśnięciem drzwi od przedziału Finna. Oglądam się dookoła siebie. Stoję oparta o stół z różnobarwnymi alkoholami.Podnoszę kieliszek z tacy obok i nalewam do niego kilka kropli napoju barwy różowej. Przymulający zapach przyprawia mnie o mdłości. Przelewam płyn to na jedną stronę kubka, to na drugą, w każdej pozycji kolor wygląda inaczej. Ni pomarańczowy,ni żółty,fioletowy, różowy. Nigdy tego nie piłam i nie mam zamiaru tego robić. Nalałam to...chyba z ciekawości. Nadstawiam kieliszek pod nos. Dusząca woń alkoholu drażni mój nos i w jednej chwili potłuczony kieliszek znajduje się na ziemi. Chwilę patrzę na mieszaninę szkła i płynu ,który sprawia wrażenie jakby palił wykładzinę przy stole.
Odbiegam więc,by jak najszybciej schować się w przedziale i nikt tego nie zobaczył. Gdy dobiegam do drzwi przesuwam je i wpełzam do środka.
Pokój daje wrażenie większego niż jest. Ściany pomalowane na ciemny błękit,podłoga wysłana puchatą wykładziną. Od razu więc zdejmuję buty i zatapiam gołe stopy w puchu.
Ogólnie całe pomieszczenie nie różni się zbytnio od jadalni,tylko w miejscu stołu jest łóżko,a w miejscu stołu z alkoholami jest wielka komoda.
Podchodzę do łóżka z białymi poduchami i satynową kołdrą barwy śliwki.
Podnoszę głowę i dostrzegam drzwi. Znając mnie od razu do nich podeszłam. Przesunęłam je szybko.Łazienka. Dobra. W sumie na co ja liczyłam? Śmieję się sama z z siebie.
Wchodzę do niej szybko i podbiegam do zlewu. Odkręcam kran i rzucam na twarz zimną wodę. Płuczę usta i patrzę w lustro nad kranem.
Mój wzrok od razu pada na ranę pod okiem,które teraz nie miłosiernie piecze.
Oczy powiększają mi się do rozmiaru orbit. Dotykam ją opuszkami palców. Dwa rozdarcia przecinające się w połowie, na kości policzkowej. Moja rana ma kształt krzyża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D