Dwaj Strażnicy odrywają mnie od Marien,która pada dysząc,na kamienną posadzkę.
Czuję do niej nienawiść,wstrętna szmata bawiąca się krzywdą innych tyle mogę o niej powiedzieć.
Gdy miarkuje oddech podnosi się.
Ja stoję trzymana za ręce splątane na plecach,jak zwierze.
- Prezydent miał rację. Jesteście dobrym show,nic więcej- rzuca poprawiając perukę.
- Zaprowadzić ją do pokoju. - podnoszą mnie i idą po schodach na piętro z pokojami moim i Finna.
Jeden z nich otwiera drzwi,a drugi rzuca moje ciało na podłogę.
Zanim nadążam wstać,zamek się blokuje i jestem zamknięta w klatce.
Parada zaczyna się przed godziną dwudziestą,dlatego na wolność mogę liczyć dopiero wtedy.
Podbiegam do drzwi i krzyczę by mnie wypuścili.
Prezydent miał rację.Jesteśmy show. Smutne to,ale jak na razie prawdziwe. Skaczemy sobie do gardeł co dla tej drugiej strony jest dobrą rozrywką.
Siadam
przy ściano szybie jak mogę to tak nazwać i patrzę przed siebie. Nie
żałuję tego co zrobiłam,jestem w stanie poświęcić moje życie byleby oni
byli bezpieczni.
Próbuję nawiązać myśl z tatą,kiedyś umiałam wyczuć jego obecność w odległości do stu metrów,dziwne.
Chcę go zobaczyć,choć ostatni raz,a teraz on...pod powiekami gromadzą mi się łzy,a jeśli to co pokazała Marien to prawda?
Nienawiść zalewająca mnie od środka dusiła każdą moją myśl.
Moim marzeniem jest trafić na Arenę.
Moja psychika błaga o śmierć.
I
tak nie chcę patrzeć w oczy Coltona przekonanego,że wrócę do domu z
Mamą. Więc samo trafienie do domu mogłoby go zmartwić...nie o czym ja
mówię?
Nie wiem. Nic. Pustka.
Jak układanka,do której nie można znaleźć kawałka,a każda kolejna próba bardziej fo uszkadza.
~*~
Mijają godziny,a ja nie zmieniam pozycji.
Słyszę jak zamek w drzwiach się przekrzywia.
Klamka drga i do pokoju wchodzi trójka...kosmoludków.
Dwie dziewczyny i mężczyzna.
Pierwsza
z nich ma długie pomarańczowe włosy ,splątane w warkocze stojące niczym
głowy węży. Zieloną skórę,złote oczy. Jej nos wygląda gorzej niż u
Pinokia.
A do tego usta jak ryba.
Druga zaś wygląda jak urwana z
jakiejś zatoki syren. Turkusowa skóra z łuskami na ramieniu,różowe
oczy,mały nos, różowe włosy. Coś mi się wydaje,że to jest tu normalką.
I
facet. Wysoki fioleto włosy biały człowiek. Jedyne co to zrobił sobie
coś z oczami jak dziewczyny,bo świeciły się i zmieniały kolory.
A za nimi do pokoju weszła Marien, odpindrzona bo inaczej nie mogę powiedzieć,z uśmieszkiem na ustach.
- Kochana ci tutaj zajmą się tym,by twoja twarz nie wyglądała jak z
epoki kamienia. - od słowa "Kochana" przestałam jej słychać.
- To Liwia. - Pokazała wskazując na syrenkę.
- Belefenelice - Zielonka.
-
i Cumbel. Miłej zabawy. - piszczy i wychodzi. Próbuję wstać,ale łapie
mnie skurcz więc marszczę czoło ,Cumbel odkłada na łóżko swój sprzęt i
biegnie mi na pomoc.
- Wszystko dobrze? - pyta,a ja ze zdziwieniem kiwam głową.
-Usiądź na łóżku,a my cię umalujemy. Za pół godziny przyjdzie Sophie z
twoją kreacją. - mówi wolo,z uśmiechem,który szybko odwzajemniam.
Siadam z łóżku,a dwie dziewczyny zaczynają działać.
Cumbel stroi mi włosy. Czesze je,spryskuje pięćdziesięcioma tysiącami płynów,kręci,splata,prostuje.
Dziewczyny malują mnie,regulują brwi i robią inne bliżej nie określone rzeczy.
Kończą prawie w momencie,gdy drzwi się otwierają i staje w nich
Sophie. Uśmiecha się od ucha do uch jak to ona. w ręce trzyma wieszak z
moją kreacją.
Piękna. Tyle mogę powiedzieć.
- Dokładnie tak jak chciałam. - mówi i podchodzi do mnie poprawiając luźny kosmyk włosów,zasłaniający mi oko. Śmieje się.
- Dobra. Teraz ja idę. Widzimy się przy rydwanach. - mówi odkładając coś przy drzwiach i wychodzi.
Ubierają mnie. Ja nie mam prawa się ruszyć,a tym bardziej zahaczyć o
cokolwiek paznokci - pomalowanych niebieskim lakierem z rozpryskującymi
kroplami.
Nakładają bieliznę, zawiązują gorset i ubierają w to cudo,które chwile temu trzymała na rękach roześmiana dziewczyna.
Jest to suknia,w kolorze morskiej piany. Jest zwiewa.a najmniejszy
ruch powoduje drgnięcie pasków za spódnicy,które unoszą się z blaskiem.
Gorset jest wyłożony drogocennymi kamieniami ze srebrnymi pasami
rozchodzącymi się wolno na plecach.
Nie widzę siebie w lustrze,choć nie czuję się z tym źle. Gdy jestem
gotowa , wkładają moje stopy w najdelikatniejsze buty jakie mogłabym
sobie wymarzyć. Na malutkim obcasie,granatowe. Wyłożone skórą. Cudo.
Zamykam oczy i wiruję dookoła pokoju.Latam to znaczy ta się czuję.
Schodzimy na parter,gdzie wraz z strażnikami jesteśmy skierowani za budynek.
Z oddali dostrzegam Finna,ale nie nie biegnę do niego, to byłoby kretyńskie.
Obok niego stoi Sophie i jakaś dziewczyna,która nawet z dala wygląda jak jej kopia tylko z blond włosami.
Dochodzimy do nich.
- Cześć! - woła Vaught , Finn nawet nie spojrzy na mnie, "bo po co"
- Poznajcie. To moja siostra Lisa - mówi podekscytowana wskazując na blondynkę.
-Cześć - mówi cicho,a ja skinem wolno głową.
Zerkam na Finna. Ubranego w garnitur, o takiej samej barwie,co moja
suknia,z granatowymi dodatkami w postaci stojących ozdób na jego
barkach.
Coś go znowu strzeliło,że nawet na mnie nie patrzy? No....no chyba,że dowiedział się o wybryku z Marien.
"Trybuci do rydwanów" -rozlega się głos z głośników i stajemy na powozach.
-
Po paradzie spotkacie swojego mentora,a teraz głowy wysoko,uśmiech na
ustach i jedziemy- mówi Sophie i gestem ręki pokazuje,że już stoimy.
Mruga i odchodzi wraz z resztą.
Jak
tylko znikają z mojego punktu widzenia ruszamy. Konie ciągnące nas
ruszyły wolnym krokiem. Zaczął się hymn i wyjechaliśmy do ludzi.
Mijaliśmy ulice,ludzie wiwatowali,robili zdjęcia,rzucali kwiaty.
Uśmiechałam się, ale ja to nic w porównaniu do Finna,pana sytuacji.
Śmiał się,nawet puścił poręczy,machał na prawo i lewo. Dziewczyny piszczały,ale ja słyszałam co innego.
Kathreen,Kathreen,Kathreen seriami odbijało mi się w głowie.
W pewnym momencie gdy szumy zagłuszały moje myśli,do nozdrzy doszła mnie silna woń alkoholu.
Odwróciłam głowę,na prawo,na lewo i już wiedziałam .
Wuj Haymitch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D