wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 10

Cinna. Pierwszy raz słyszę o kimś takim. Ani mama,ani tata nienawidzili wracać do przeszłości,a zwłaszcza unikali tematu Igrzysk,który jak widmo wracał do nich każdej nocy.
Jedyne co wiem,to to,że wygrali,rozpoczęli rewolucję podpalając iskrę nadziei palącą się w sercach ludzi.
Obalili system,który po latach wrócił do łask,ale najgorsze w tym wszystkim jest to,że dowiedziałam się o tym ze szkoły,lub podczas wizyt napitego w dwie dupy wuja Haymitcha,opowiadającego wojenne anegdotki, o tym jak ojciec Finna latał w samych gaciach po korytarzach dystryktu czwartego,lub mama nie mogąca zdać egzaminu,albo Tata lubiącego się kręcić przy polach siłowych.
Mierzę dziewczynę wzrokiem,a ta puszcza mi oko.
Ma około dziesięciocentymetrowe obcasy więc jak próbuje podejść modlę się by nie upadła. "Ja w pięciocentymetrowych koturnach nie mogłam przejść stu metrów" Myślę i zagryzam dolną wargę.
- Nic nie kojarzysz? - pyta w końcu,a jej słowa odbijają się echem w pokoju.
- Może to rozjaśni ci umysł - mówi sięgając ręką do małej torby na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi.
Wyciągnęła granatową teczkę z gumką,którą naciąga jednocześnie wyciągając kilka kartek.
Rozgląda się dookoła siebie jakby ktoś mógł nagle wyjść z cienia i poderżnąć gardło.
Przełyka głośno ślinę podając mi papiery.
- O jacie...- mówię po przewinięciu kartek,które z szelestem osuwałam w dłoni. Szkice. Dziesiątki pięknych sukien,kombinezonów,garniturów i innych równie bajecznych rzeczy.
Mój wzrok staje na dużym projekcie sukni,wykonanej z białego materiału,z ozdobami w postaci kryształów.
- Suknia Ślubna - mówi szybko jak dostrzega którą kartkę lustruję najbardziej dociekliwie.
- Sophie...to cudowne- mówię na wdechu,bo strój rzeczywiście robi piorunujące wrażenie. .
- Projekty Taty. - mówi z lekkim uśmiechem,a ja oddaję jej kartki.
- Zajmujesz się tym po tacie? - pytam,a ona potakuje.
- Ja i moja siostra bliźniaczka,która pracuje nad twoim kuzynem - Znamy się od piętnastu minut,ale jest chwilowo Najbardziej lubianą przeze mnie osobą w Kapitolu.
- A ze mną co zrobisz? - Pytam,a w jej oczy zaczynają płonąć iskierki.
Podchodzi bliżej i zaczyna okręcać moje włosy dookoła palca.
- Podobała ci się suknia z pociągu?
-Tak była cudowna. - mówię szybko próbując wywołać choć marny krzywy uśmiech.
-Zostaniemy przy tym style myślę. Nie będziemy się bawić w ptaki,iskry czy ogień,a z fryzurą...zrobimy wszystko tylko nie warkocza- mówi notując coś na jednej z kartek.
-Muszę cię zmierzyć.- mówi wyciągając z torby miarkę,a ja wstaję.
Spisuje pomiary i się żegnamy.
Spotkamy się tuż przed paradą trybutów,gdy będę gotowa do wyjścia.
Jeszcze dzisiaj dostanę mój strój. Nie mogę skłamać,że wisi mi to jaki on będzie. Parada Trybutów jest początkowym etapem oceny przez Sponsorów,a...kilku by się przydało choć dla efektu.
Zostaję odprowadzona do pokoju gdzie znów zostawiają mnie samą.
Patrzę na pełne życia miasto.Ciekawa jestem co teraz się dzieje w czwórce.
Co z tatą? Jak się trzyma? Ciotka Annie? I Colton.Ile bym dała by ostatni raz zerknąć w jego niebieskie oczy.
Podchodzę do szafki przy łóżku i znajduję w niej gumkę do włosów. Na co ja liczyłam? Biorę ją i robię sobie kucyka.
Siedzę cicho rozmyślając o domu,przypominając sobie przeróżne obrazy z nim związane.
Tatę w pracy,Coltona bawiącego się przed domem,Łyko,Finna zajadającego czekoladową babeczkę,mamę uczącą mnie polować...mama.
Myśl atakuje mnie nagle,a emocje przejmują władzę nad zdrowym rozsądkiem.
Podbiegam do drzwi,kiedy orientuję się,że nadal mam na sobie przeźroczysty szlafrok.
Podchodzę do szafy i biorę na prawdę pierwsze lepsze rzeczy- błękitną bluzkę na ramiączkach,granatową bluzę,czarne spodnie i wrzucam je na siebie.
Wsuwam nogi w jedne z kapci jakie tam znalazłam i z jednym mocniejszym szarpnięciem wybiegam z pokoju.
Podchodzę niby nic do windy,której pilnuje awoks.
Gdy chcę wciskąć guzik,zatrzymuje mnie chwytając za rękę.
- Zostawiłam w Studiu...łańcuszek- mówię,a ten patrzy na mnie badawczo i po chwili puszcza moją rękę.
Wchodzę do windy i w pierwszym momencie klikam Studio Urody,ale po zamknięciu drzwi dociskam parter. Przy pierwszym przystanku nakładam na głowę kaptur,którego nie zdejmuję.
Na parterze nikogo nie ma,oprócz recepcjonisty,który jeat albo ślepy,albo głupi,bo nic nie robi.
Przechodzę przez hol.
Aż dziwię się,że nie ma tysiąca ochroniarzy chcących złapać każdego niesfornego trybuta,ale w sumie wszyscy są zajęci Paradą.
Wychodzę z budynku nadal nie mając zamiaru ściągać kaptura. Ludzie mnie mijają bez spojrzeń,mimo iż nie jestem ubrana w jakieś wymyślne stroje.
Mijam ulice szybkim tempem.
Idę na żywioł,zero planu,czyli normalka.
Gdy docieram na ulicę przed Pałacem serce zaczyna mi bić szybciej,bo dostanie się tu było dziwnie proste,a z tym jest jak z zadaniami w szkole.Jak idzie zbyt łatwo to coś jest źle. Przyśpieszam kroku i chowam się za ścianą budynku przy wejściu.
Bramy są obsadzone w Strażników Pokoju,więc wejście tam jest niemożliwe. Nie udając sztunamysłu.
o jacie może mi się uda,a może nie. Przeklinam siebię w duchu za to,że znowu zrobiłam wszystko bez chwili namysłu.
Wejście z tyłu jest moją ostatnią nadzieją.
Przebiegam dalej i zatrzymuję się przy krańcu Pałacu.Pusto.
Próbuję podejść bliżej kiedy ktoś chwyta mnie za ramie.
- Zgubiła się pani Panno Mellark?- Marien pyta z irytacją,a drągal trzymający moją rękę związuje ją i po skinieniu Gree wchodzimy do samochodu zaparkowanego za rogiem.
Mam gulę w gardle.Tak blisko,a tak daleko.
Ruszamy.Mam związane ręce. Marien nic nie mówi,do puki nie dojeżdżamy do Ośrodka Szkoleniowego i naszego pokoju gdzie wyswabadzają mi ręce.
Awoksa przy drzwiach już nie ma.
- Chciałam wszystkiego co dla ciebie najlepsze- zaczyna swoim piskliwym głosem,a ja przygotowana na kazanie chylę głowę.
- A wy jak mi się odwdzięczacie? Po co wyszłaś? - Tą kwestie prawie krzyczy.
- Pytam się!
- Pozwiedzać miasto- talent do mówienia mam po mamie,a myślenia...bez komentarza.
- Przed Pałac Prezydencki? Gadaj prawdę,albo pożałujesz. - Grozi mi,a ja obracam oczami,bo nie mam zamiaru nic mówić
- A co mi zrobisz? - pytam z irytacją,a ta się uśmiecha.
- Tobie nic,ale im mogę coś zrobić- śmieje się podchodząc do ekranu kawałek dalej.
Włącza go jednym ruchem palca.
I właśnie wtedy moje rozważania o losach taty i Coltona są rozchwiane.
Mój mały brat skulony w rogu ściany,ojciec dalej mający napad.
Podbiegam do telewizora i prostuję się.
- Nie ważysz się ich tknąć- syczę.
- A zobaczymy tyl...- i nie kończy bo moje ręce trzymające jej szyję na to nie pozwalają.
Walę ją na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D