Tylko go minęłam.Blond włosy opadające falami na jego pulchną twarz w odległości kilometra wyglądają jak wymyte tłuszczem.
Stał podparty o barierkę z butelką w ręce.
Spojrzałam na niego raz,bo odwracanie się na rydwanie to....nie za dobry pomysł.
Finn jechał koło mnie ,z uniesioną wysoko głową. Wielki bufon.
Gdy
dojeżdżaliśmy do placu przed budynkiem na którego balkonie stali
Organizatorzy,trenerzy,sponsorzy i sam prezydent czułam jak coś szczypie
mnie w nogę.Nadal stałam jednak nieporuszona.Dopiero kiedy odwróciłam
głowę,prawie idealnie w rytm hymnu,mało co nie spadłam z rydwanu. Mam
problemy z koordynacją,ale to chyba nie to.
Mój piękny materiał w odcieniu jaki przypominał mi dom nabrał barwę Ciemnego błękitu,z jedynymi przebłyskami bladych miejsc.
To szło w górę. Zalewała nas. Gorset mi się opiło,a zamiast drobnych zdobień na ramionach dostałam pióropuszu.
Spojrzałam na Finna. Blady prawie płyn zalewał jego postać jakby sczyszczając blady kostium.
Miała nic nie robić.
Fala podziwu i wiwatów w tłumie ucichła jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Komentatorzy cichną.
Ludzie zamarli.Kamery skierowały się na nasze postacie. Serce rozsadza mi piersi,wariuję.
Oddechy zamarły.Słychać jedynie cichy dźwięk kopyt koni,które w końcu doprowadzają nas na plac.
Jestem blada jak ściana.
Obracam się na prawo i lewo,w miarę tego co jestem w stanie zrobić z tym cholernym czymś na plecach.
Trybuci szepczą,ludzie też.
Nienawiść piorunująca z tysiąca spojrzeń wgniata mnie w ziemię.
Finn,ani drgnie,jakby zastygł w jednym miejscu niczym słup soli.
Stoimy na placu przed balkonem z prezydentem.
Patrzę w górę.
Ma na oko...góra trzydzieści kilka lat.
Wysoki,postawny brunet z delikatnym zarostem idealnie wyciętym po bokach twarzy tworząc fragment herbu Panem.
Poświęcenie
i złączenie z państwem,psia krew. Siedzi na czerwonym fotelu,który z
mojego punktu widzenia wygląda bardziej jak królewski tron.
Patrzę na grupkę w milczeniu, śledząc każdą z postaci.
I wtedy natrafiam na wątłą jak piórko kobietę,stojącą opartą o fotel Colnela.
Szukam w pamięci i znajduję.
Jedyne źródło władzy naszego prezydenta.
Jasne
włosy,układające się w delikatne fale,oczy ciemne niczym skąpane w
smole,usta krwisto czerwone niczym najpiękniejsze z róż,idealnie
malujące się na cerze bladej jak...śnieg.
Rebekah Snow. Dziedziczka
byłego prezydenta,gwiazdeczka Panemu,wierna żona Colnela
Kruwiusa,pierwsza dama. Chyba tyle można o niej powiedzieć. No może
jeszcze Owinięta wokół małego palca swojego męża,szukająca miłości
,lalka pana któremu zamarzyło się być władcą.
Zatapiam wzrok w
postaci Prezydenta,który z uniesioną głową spogląda na milczące państwo z
wytęsknieniem czekające na słowa swego władcy.
Wstaje,a ja chowam wzrok.
Podchodzi do mikrofonu.
- Witam was. - zaczyna pół głosem.
-
Dzisiaj jest dzień kiedy to wy możecie zobaczyć naszych tegorocznych
trybutów. Którzy już lada dzień stoczą walkę na śmierć i życie.- nie ma
talentu do mówienia. Proste zdania,które nawet idiota jest w stanie
zrozumieć.
- Jest to sposób w jaki upamiętniamy naszą historię.
Powodujemy,że staje się rzeczywistością i czujemy,że do teraz płynie w
naszych żyłach. - mam ochotę zejść z rydwanu i wyjść. I pewnie bym to
zrobiła,gdyby nie ,tryliard wpatrzonych we mnie katów.
- Wy
budujecie historię która ma za zadanie zatrzeć stare rany po których
blizny zostaną na zawsze. - Daje znak dłonią,że skończył,a ludzie
odzyskują głos.
Rydwany się cofają,zaczyna grać hymn ,a my znikamy prowadzeni do więzienia naszych ostatnich dni.
Zatrzaskują bramy jednocześnie oddzielając od reszty świata.
Wjeżdżamy do naszego boksu. Przy pomocy awoksów z naszego pokoju schodzimy z rydwanów.
Nie ma naszej ekipy.Ani Sophie,ani Lisy,ani nawet stylistów. Pusto.
Ogarnia mnie panika. I jak na nie fart losu przychodzi "najbardziej" ulubiona osoba ze Stolicy - Marien.
Zgrzytam zębami jak słyszę stukot jej obcasów odbijających się z echem po korytarzu.
I łapię się za głowę,gdy podchodzi machając mi przed oczami swoją złotą peruką.
- Teraz do łóżek kochani. Jutro z samego rana poznacie mentora... - piszczy,lecz Finn jej przerywa.
-
Panno Marien może byśmy najpierw udali się do pokoju. - mówi niskim
tonem,delikatnym,lecz w swój sposób stanowczym.Uśmiecha się,a ta jedynie
prycha.Czyli coś z serii: jak śmiałeś mi przerwać? Lub "Mnie się nie
poprawia".
Zostajemy zaprowadzeni do naszego pokoju,gdzie zgodnie z
umową pfff założeniem Marien myjemy się i jesteśmy skierowani do swoich
pokoi,Oczywiście pod ścisłym nadzorem,zamknięci na klucz.
Prawda jest taka,że nikt nie zamierza spać.
Granatowa suknia nawet teraz,wisząca w mroku na jednym z wieszaków wielkiej szafy robi wrażenie.
Pióra w dotyku,są miększe od jedwabiu i mienią się na różne odcienie błękitu
Sophie wiedziała co eobi,choć dlaczego? Co ona sobie myśli? Ryzykuje życie by...i wtedy nadchodzi odpowiedź.
Ten
projekt jest częścią jej ojca.Ubierając mnie w nią próbowała w jakiś
sposób zjednoczyć się z ojcem.Ja...w sumie też to często robię.
Porównując się do mamy czuję,że jest bliżej. Koło mnie.
To pomaga zapomnieć. Przynajmniej mnie.
A
czasem dużo rzeczy prosi o zapomnienie,a rany w obliczu strach rysują
się nowe jakby głębsze,na wątłych i słabych skrawkach duszy,która
chwilami ucieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uszanuj moją pracę i zostaw komentarz ;)
Dla ciebie to tylko kilka słów wpisanych w wyznaczone miejsce,bez większego znaczenia. Natomiast dla mnie to kop do pracy :D